poniedziałek, 11 maja 2015

Akt I (koniec)

 

CAELFALL

 

Z upływem czasu niebo przybrało barwę obsydianu, a chmury rozwiały się i zniknęły. Gdzieniegdzie rozbłysły jaskrawe gwiazdy oraz wielki, okrągły przyjaciel nocnych wędrowców - księżyc. To właśnie on, otoczony srebrzystą aurą rozświetlał dębowy las pogrążony w ciemności, przez który biegła szeroka, żwirowa droga prowadząca do miasta.

Tej nocy, dwóch wędrowców, zdanych tylko na siebie, nie zrobiło sobie przerwy na spoczynek.
Xalixyn szedł dość szybko, nie zwracając większej uwagi na podbiegającego doń, od czasu do czasu, ucznia. Wydawało się, że mimo swojej szczupłej sylwetki ma w sobie wiele sił.

- Mistrzu! Idziesz za szybko, nie zrobiliśmy sobie żadnej przerwy od wielu godzin. - powiedział z wyrzutem. Był wyraźnie zmęczony marszem. Małe pięty piekły, a szelki plecaka wpijały się w jego barki coraz mocniej.

Uwaga Otillo początkowo spłynęła po magu, lecz spojrzał ukradkiem na niego. Nie mieli czasu na odpoczynek.

- Musimy zdążyć przed świtem. - odpowiedział oschle. - Pośpiesz się!

- Ale dlaczego.. musimy? - poprawił plecak i znowu podbiegł do mistrza, aby skrócić dzielący ich dystans.

- Ponieważ dzisiaj bramy miasta zostaną zamknięte na wiele dni.

Otillo zdziwił się, unosząc brwi, ale nic przez długą chwilę nie odpowiedział. Rozejrzał się z obawą po otoczeniu, gdy tylko usłyszał hukanie sowy. Małe włoski na karku stanęły, a mocny dreszcz wprawił chłopaka w lekkie drżenie. Miał tylko nadzieję, że spomiędzy tych dużych i grubych drzew oraz bujnych krzewów z kolcami nie wyskoczy żaden dziki zwierz. Zadawało mu się nawet, że w głębi mrocznego lasu zauważył nawet parę żółtych ślepi, przypatrujących się mu z dziwnym błyskiem. W tej chwili zdał sobie sprawę, że gdyby tak było, nie miałby szans na przeżycie. Stał się uzależniony od Xalixyna i w głębi ducha dziękował mu za to, że otoczył go opieką - jaka by ona nie była - i nie pozwolił zginąć od ich pierwszego spotkania.

Poznał go, gdy jego krótkie życie naznaczone było nieszczęściem i samotnością.

Matka Otillo wyjechała bez słowa,  gdy tylko skończył dwa lata. Nigdy nie poczuwała się do rodowego nazwiska, ani nie przywiązywała do budowania więzi z najbliższymi, nawet z własnym synem. Nie pamiętał jej twarzy. Chłopcem zaopiekował się jej rodzony brat, jego wuj Aden Virdeas, i przygarnął go do jednego z większych, miejskich dworów, na którym był hrabią. Mieszkał tam z młodą żoną, dwoma synami, córką i służbą. Aden akceptował siostrzeńca i chciał dla niego jak najlepiej, ale jego dzieci dokuczały nowemu domownikowi prowadzone zazdrością i niechęcią do dziecka Natilli, ich ciotki. Bardziej traktowały go jako służącego, a nie szlachcica, a on - dziecko o dobrym i czułym charakterze - nigdy nie przeciwstawiał się nim i spełniał zachcianki przybranego rodzeństwa.

Pewnej nocy, obudził się w samym jej środku, gdy dotarły do rozdzierające krzyki, które umilkły równie szybko, jak się pojawiły. Potem głośne trzaski drewna i dym ostrzegły chłopaka przed niebezpieczeństwem. Belki podtrzymujące piętro gdzieniegdzie załamywały się pod pożerającymi je gęstymi płomieniami. Jego pokój znajdował się na parterze zaraz obok pomieszczeń dla służby i właśnie dzięki temu zdołał się uratować. Miał prostą drogę na podwórze. Wybiegł czym prędzej w stronę wyjścia. Nie wiedział, dlaczego  nikt go nie obudził, ale na to pytanie odpowiedziały mu milczące zwłoki, o które się potknął. Leżały na korytarzu w kałuży krwi  - zwłoki Adena i jego żony, wpatrzone pustymi oczami w sufit. Wybiegł przed drzwi i poczuł, jak ktoś mocno chwyta go za koszule. Odrzucony na bok upadł na ziemię, a płomienie popędziły korytarzem i buchnęły na podwórze. Gdyby Otillo stał w miejscu, zapewne spłonąłby żywcem. Długo przyglądał się szczupłej sylwetce, która go uratowała. Mężczyźnie o srebrnych, prostych włosach, otulonego płaszczem. Dopiero uderzenie otwartej dłoni w jego policzek, wyrwało dziesięciolatka z szoku, spowodowanego całym tym rozgardiaszem.

- Musisz uciekać.
- przemówił do niego - Będziesz posądzony o podpalenie tego dworu i zamordowanie domowników. Większość wie, że nie jesteś ich prawdziwym synem i straż z pewnością wtrąci cię do lochów za samo twoje istnienie.

- Zabierz mnie ze sobą! - wyrwało się nieoczekiwanie z jego młodej piersi, chociaż w myślach nadal krzyczał: że to nie on, że to pomyłka. Ale władz nie będzie to interesować, a on nie chciał stracić głowy czy zawisnąć na szubienicy.

Tajemniczy mężczyzna uśmiechnął się pod nosem.

Otillo pamiętał te słowa do dzisiaj. Czasami powtarzał je w głowie, gdy przypatrywał się plecom swojego mistrza, na których zawsze wisiał ten sam jedwabny płaszcz co wtedy. Nie było po nim widać upływu lat.

- Czemu idziemy do Caelfall? Po co? Z pewnością nadal mnie tam szukają. - Otillo nieświadomie wypowiedział swoje myśli na głos.

Mag usłyszał. I znowu zerknął na młodziana.

Wyglądał tak samo jak w dniu, gdy uratował mu życie. Jasne, kręcone włosy prawie ciągle tej samej długości. Przycinał je, aby sięgały ledwo do szczupłych ramion i odsłaniały jego wysokie czoło, na którym pojawiła się zmarszczka zamyślenia. Lekko wklęsłe policzki, trójkątna twarz, prosty, zadarty nos i para niebieskich oczów z ukrytą weń siłą woli i życia. Jego matka nie miała zapewne problemów z wydaniem tej kruchej istoty na świat. Oczywiście wiele musiał się jeszcze nauczyć, ale był w nim potencjał i Xalixyn to widział.

Postanowił, że odpowie na kilka jego pytań, wszak długo go trzymał w niepewności. Może się bał, że mag chce go oddać straży?

- W Caelfall są informacje, których potrzebuję, a także przeszłość związana z tobą. Wyruszyliśmy w podróż, aby odszukać pewien "artefakt".
- zamyślił się na chwilę. Czy części ciała lisza porozrzucane po całym świecie można nazwać artefaktami? Poza tym Otillo widział jego rytuał, gdy za pomocą magii starał się wchłonąć i przyswoić rękę nieumarłego arcymaga. Ale z pewnością nie zdawał sobie sprawy z wagi tego wydarzenia. - Potrzebuję kilku ludzi do tego zadania, więc zdam się na najemników, którzy nie zadają więcej pytań, niż krótkie "ile?".

Otillo słuchał mistrza z uwagą i zastanawiał się nad pierwszym jego zdaniem. Przeszłość z nim związana? Czy on zamierza wrócić tam, gdzie się widzieli po raz pierwszy...

Z zamyślenia wyrwał go brzdęk monety i zauważył jak złoty krążek leci łukiem prosto do niego. Chłopak wykazał się niezwykłym refleksem i pochwycił za monetę, przypatrując się po chwili herbowi rodu Xalixyna, trójgłowemu wężowi. Jaką to miało wartość?

- Za to kupisz w mieście księgę zaklęć dla nowicjuszy. Nauczysz się tam powszechnych czarów, które z pewnością ci się przydadzą. Umiesz czytać magiczne znaki, więc sobie poradzisz. Jeszcze powinno ci zostać, więc wynajmij dla nas nocleg w jednej z karczm. Równo o północy, gdy księżyc będzie wysoko na czarnym niebie, powinienem wrócić, więc poczekasz przy bramie, przez którą wejdziemy. - mag wyciągnął rękę i wskazał na tę, która znajdowała się przed nimi. - Widzisz? Zbliżamy się.

Wzrok blondyna padł na kamienną bramę, która była jedynym sposobem na przekroczenie tego grubego muru. Wznosił się prawie na wysokość koron dębowych drzew, a ledwo dostrzegalne nań ruchy, wskazywały na to, że ktoś ciągle po nim maszerował i patrolował. 

Dwójka wędrowców po jakimś czasie zbliżyła się do dużego i stylowego powozu, który stał już tam od pewnego czasu.

Woźnica rozmawiał z kilkoma strażnikami.

- O której zamykacie bramy? Hrabina pragnie wiedzieć. - zapytał straszy mężczyzna, siedzący na koźle.

- Niedługo, gdy tylko słońce wyłoni się zza gór. - powiedział jeden ze strażników i rozejrzał się.
Pomarańczowo - żółta łuna powoli rozświetlała pogrążony w ciemności horyzont. Co świadczyło o tym, że czasu do zamknięcia bram nie pozostało za wiele. Gdy tylko słońce w całości zawiśnie nad górami, wszystkie wejścia i wyjścia do Caelfall zostaną zamknięte na kilka dni.

- Wio! - krzyknął, a sześć zaprzęgniętych do powozu koni ruszyło przed siebie. Straszy mężczyzna kiwną głową na znak podziękowania.

Strażnicy odprowadzili wzrokiem powóz i zaraz to zerknęli na ostatnich przybyszy. Mężczyzna i chłopak, obaj bez słowa przekroczyli bramę.





***

Człek nagle otworzył zmęczone oczy. Poczuł jak miękki fotel i ciężkie powieki ponownie wymuszają na nim sen. Nie mógł  jednak pozbyć się dziwnego przeczucia, że w takim momencie nie powinien znowu zasypiać. Pochylił się lekko nad niskim, lecz rozległym stołem, gdzie spoczywała miniaturowa makieta całego kontynentu i podrapał się lekko w głowę. Kościste palce zatańczyły przez moment na rozległej łysinie.

- Niedobrze... - mruknął do siebie starszy mężczyzna i wyciągnął z kieszeni swej niebiesko-szarej szaty magiczny, złoty okular. Miał prawie osiemdziesiąt lat i wzrok nie taki jak pół wieku temu. Niestety starości nie da się pokonać żadnymi czarami. Palce z łysiny przeniósł na długa siwą brodę i przeczesywał ją powoli w zamyśleniu.

- Magia na całym kontynencie zaczyna wariować, niedługo stanie się coś nieodwracalnego. - powiedział do siebie Erdenis, wiedząc, że jego zadaniem, jako arcymaga, jest to powstrzymać.





Koniec aktu I.




To był początek wędrówki dla Otillo, który dowie się z czasem, jak ważne jest zaufanie i jak łatwo można je utracić. Pokaże drzemiącą w nim siłę.

Xalixyn, przekona się o tym, że błędy przeszłości mogą pokrzyżować plany przyszłości, a stworzenie odpowiedniej drużyny będzie wymagało nie lada wysiłku.

Oblężenie obozu najemników Rishe dopiero się zaczyna. Dziedziczka rodu Fimera przemieni swoją nienawiść w zakazane uczucie, a także zaskoczy Reevosa i pozostałych najemników swoimi decyzjami.

Dorite będzie musiała stawić opór i ochronić uwolnione dzieci przed Givlertem, potworem Xalixyna. Spotka także niedługo swoje przeznaczenie.

Wydarzenia w Tilos zmuszą Ameliee ucieczki i przyjęcia dziedzictwa zaszczepionego w niej gdzieś głęboko przez matkę.

Arcymag Erdenis opuści swoją wieżę i wyruszy ze stolicy na poszukiwanie źródła rozpoczynającego się, magicznego kataklizmu.