środa, 11 marca 2015

Akt I (cz.IX)

 OGIEŃ

 

Kobieta jęknęła.

Rozcięcie na szyi nie było głębokie, ale spowodowało nagły i intensywny ból.

Rishe złapała dłonią za ranę, czując jak pomiędzy palcami sączy się gęsta, szkarłatna ciecz. Na szczęście nie czuła, jak poza krwią ulatują z niej siły. Widocznie mag starał się tylko odwrócić jej uwagę od swojego zniknięcia. Nim się spostrzegła, usłyszała trzepot materiału, w miejscu gdzie niedawno zniknął Otillo.

- Biegnij i łap jakiegoś konia! - mag klepnął chłopaka w plecak, który założył przed wykonaniem powierzonego mu zadania. Poczuł, że niewiele tam ma, ale coś twardego, w co uderzył, przykuło jego uwagę. Zainteresuje się tym później, gdy już znajdą się na spokojnym trakcie.

Mentor i jego uczeń biegli pośrodku tego zamieszania, unikając koni, które zerwały się i pogalopowały we wszystkie strony, oraz zdezorientowanych najemników, aż w końcu dobiegli do jednej z zagród.

Koń zarżał ostrzegawczo, przeskakując z miejsca na miejsce.

Xalixyn podczas pobytu w latrynie użył zwoju niewidzialności - jednego z dwóch, które miał w tubie. Nie poszedł jednak od razu do namiotu, tylko ukryty przed wzrokiem każdego otworzył zasuwy zagród dla koni, dzięki czemu przestraszone mogły swobodnie uciec od zagrożenia, jakim w tym przypadku był ogień.

- Większość zwierząt boi się ognia. - mag dotknął dłonią końskiego łba i złapał za uzdę, drugą ręką otwierając zagrodę. O dziwo zwierzę uspokoiło się. Wskoczył na na jego nowego wierzchowca i trzymając wodze, wyciągnął rękę w stronę podopiecznego. - Wsiadaj i postaraj się nie spaść. Musimy jak najszybciej stąd uciekać. Narobiliśmy trochę zamieszania.

Chłopak przez chwilę patrzył na maga, który nie wydawał się teraz taki oschły i srogi jak wcześniej. Czy mimo wszystko przejmował się nim? To po to wszedł do namiotu i groził pani najemników? Będzie musiał o to zapytać. Jakby nowe siły wstąpiły w jego chuderlawe ciało i wskoczył na konia z pomocą opiekuna.

Płomiennowłosa wybiegła wściekła z namiotu.

Przyglądała się przez chwilę temu nocnemu zamieszaniu. Czy powinna się zemścić na nim, czy też puścić go wolno? - zadała sobie w myślach pytanie. Dłonią przetarła przypaloną lekko ranę na szyi. Gdyby tylko chciał, mógłby ją bez problemu zabić i nikt by się nie dowiedział.

- Jeżeli zostawił bliznę, nigdy mu tego nie wybaczę! - wycedziła pod nosem i spojrzała w stronę bramy.

Mag wraz z chłopcem ruszyli galopem przed siebie.

Większość najemników była zbyt zajęta uspokajaniem złapanych koni i gaszeniem pożaru palisady w pobliży bramy, żeby gonić uciekinierów. Jednak ci na wieżach postanowili zatrzymać ich siłą.

Pierwsze wystrzeliły kusze, a zaraz po nich łuki. Kilka bełtów chybiło, ale dwa z nich wbiły się w plecak.

Gdyby Otillo nie odchylił się w bok i nie zasłonił plecakiem, zapewne zostałby zraniony. Być może to ten nieszczęsny, pusty grimuar uratował mu życie.

Kolejna strzała odbiła się od ramienia maga i upadła na ziemię.

Magiczny płaszcz wypełnił swoje zadanie. Chronił go przed pociskami wszelkiej maści, sprawiając, że zwykłe, niemagiczne przedmioty odbiją się od niego jak od kamiennej ściany.

Mimo dalszych prób strzelcy poddali się. Cel poruszający się w nocy pomiędzy drzewami ciężko było trafić. Nawet wyborowy kusznik lub łucznik mógłby mieć z tym problem. Doszli także do wniosku, że nie powinni zabijać niewinnego dziecka czy zwierzęcia. Tym czynem mogli poważnie narazić się swojej pani, a wiedzieli czym to się kończy...

- Reevos! - krzyknęła kobieta.

- Tutaj! - odezwał się wojownik trzymający w uzdę karego ogiera. Machnął ręką, żeby Rishe mogła go dostrzec.

Próbował uspokoić zwierzę i szło mu bardzo dobrze. W pewnym momencie, na krótką chwilę przesłoniły go trzy galopujące konie wraz z jeźdźcami. Gdy chmura pyłu opadła, zauważył na końcu nieoficjalnego pościgu jednego z najemników, który nie wywiązał się z powierzonego mu wcześniej zadania.
Koń - a raczej kuc - Butta, był najwolniejszy i to pewnością wina ponadprzeciętnej wagi najemnika. Ale zawzięcie popędzał swojego wierzchowca. Dostrzegłszy Xalixyna odezwała się w nim przesadna duma i nakazała mu ścigać go.

Irn nie chciał mu towarzyszyć w tej bezmyślnej pogoni.

- Stójcie! Nie gońcie ich! - nakazała Rishe.

Jednak jej rozkaz nie został wysłuchany i trójka młodych najemników minęła zgliszcza bramy i zniknęła pomiędzy drzewami.

Ta kropla niesubordynacji przelała czarkę cierpliwości, którą trzymała w dłoniach przedstawicielka rodu Fimerów. Zacisnęła ręce w pięści i przez chwilę ściskała je tak mocno, aż zbielały jej kostki. Dopiero wizja kary dla trójki dezerterów ostudziła krew w jej żyłach. Sięgnęła dłonią po złoty kolczyk w prawym uchu - przedstawiał on jaszczura. Odpięła go i rzuciła na ziemię.

- Wzywam cię, Lidor. Przebudź się!

Po tych słowach pojawił się przed nią gigantyczny, złoty jaszczur z dwiema głowami, które zasyczały wściekle. Przebudzony ze snu łypnął wszystkimi ślepiami na płomiennowłosą i spoczął na brzuchu, aby mogła wejść na jego grzbiet. Miał łuski twarde niczym stalowa zbroja, a jego długie zębiska i pazury potrafiły rozerwać ofiarę na strzępy. Szybkie łapy dościgały dorosłe konie, a w jaskiniach czy skalnych terenach dawały mu niebywałą przewagę nad innymi. Gruby ogon miażdżył wszystko na swojej drodze. To dzikie stworzenie słuchało tylko jednej osoby.




- Reevosie! - zwróciła się w jego stronę, wchodząc na grzbiet przyzwanego stworzenia. - Jedź za mną. - po tych słowach pognała przed siebie.

Najemnik dawno nie widział poważnej Rishe, ale wskoczył szybko na konia, którego uspokoił i popędził za kołyszącym się jaszczurem.

***

- Schyl głowę! - krzyknął mag, pochylając się mocno.

Liście smagnęły czubek jego głowy, gdy przejeżdżał pod jedną z grubych gałęzi. Chwilę później wyjechali na główny trakt, a za nimi dwójka najemników, którzy nie zamierzali się poddać i ciągle ich ścigali, zostawiając Butta w pewnej odległości za nimi, ale też nie w takiej, żeby mu zniknąć z pola widzenia. Xalixyn miał nadzieję, że wziął wypoczętego konia, bo w innym przypadku pościg skończy się to dla niego bardzo źle. Na swoim sumieniu miał już kilka przewinień: zranienie Rishe, zniszczenie bramy, kradzież konia i ucieczkę. Jeśli nie zabiją go od razu, czekają go długie tortury - przynajmniej sam by tak zrobił, gdyby był na ich miejscu.

W pewnym momencie koń Xalixyna zwolnił i przeszedł do stępa.

- Mistrzu?! - krzyknął zdziwiony Otillo. - Mistrzu, dlaczego zwolniliśmy?

Mag nie odpowiedział i powoli osunął się na bok. Bezwładne ciało upadło na trakt.

Chłopak niewiele myśląc, zeskoczył zaraz za nim, nie zważając na nic innego. Przewrócił się, gdy plecak pociągnął go do tyłu, ale zwinnie wysunął ramiona z jego szelek. Dopadł do mistrza i przekręcił go na plecy.

- Mistrzu! - jęknął, czując ciepło bijące od swojego opiekuna. Spojrzał na jego twarz i przyłożył dłoń do czoła.

Okropna gorączka!

Otillo zdał sobie sprawę, że tak naprawdę prócz Xalixyna nie ma nikogo, kto mógłby nim się przejmować. Owszem, dostawał kary, ale każdy opiekun czy nawet rodzic od czasu do czasu musi ukarać za większe przewinienia. Bez maga nawet nie mógł wrócić do strzeżonego zamku. Poza tym, Gilvert z pewnością posądziłby go o spowodowanie śmierci mistrza. Chłopak miał zaledwie kilka lat, jak jego matka zniknęła, a kilka miesięcy później cały ród - podobnie jak Xalixyna - został wymordowany. Mieszkał w Caelfall i po tej okropnej rzezi nie był w stanie powrócić w tamto bolesne miejsce. Nie chciał nawet myśleć o tym, że musiałby zamieszkać ponownie w Caelfall.

- Patrzcie, spadł z konia! To nasza szansa! - najemnik na przodzie pościgu zauważył, jak mag spada z wierzchowca i pośpieszył konia.

Ku jego zdziwieniu ziemia zadrżała mocno, a droga pomiędzy nim, a uciekinierami rozdarła się na dwie części. Ognie buchnęły gwałtownie ze sporej szczeliny. Żywa ściana utrzymywała się na wysokości koron drzew, nie pozwalając najemnikom dotrzeć do Xalixyna.

- Co się dzieje?! Skąd te ognie? - pod ścianę dotarł Butt i zeskoczył z konia, tak samo jak jego "towarzysze".

Syczenie dwóch wielkich głów zwróciło ich uwagę i zobaczyli kroczącą w ich stronę filigranową sylwetkę.

Rishe, spowita aurą płomieni, szła w stronę trójki dezerterów, zostawiając pod stopami spaloną ziemię. Jej rude loki tańczyły w powietrzu niczym kłębowisko wściekłych węży. Zielone oczy kobiety wydawały się puste, jakby nieobecne.

- Nie ruszaj się, Lidor! - wydała w końcu rozkaz, mając na celu zakończyć cały ten pościg własnymi rękami.

Najemnicy wydawali się zdezorientowani i przestraszeni. Wiedzieli, że zignorowali rozkaz swojej pani, ale nigdy nie sądzili, że skażą się tym samym na jej srogi gniew. Dopiero krzyk jednego z nich, otrząsnął ich z paraliżu spowodowanego strachem.

Była magiem zupełnie jak Xalixyn, różniła ich tylko ścieżka, jaką obrali. Ona podążyła za rodową tradycją rodu Fimerów i zjednała się z ogniem. Ogniem, w którym krzyki agonii jednego z młodych najemników z czasem ucichły.

Głowa, jak i połowa jego torsu, zostały doszczętnie spalona.

Gdy smród spalonego mięsa dotarł do nozdrzy kobiety, wyciągnęła truchło ze ściany ogni i odrzuciła je w bok, wzrok swój kierując na następnego uciekiniera.

Drugi z towarzyszy Butta, wskoczył szybko na konia. Zamierzał go popędzić i uciec jak najszybciej od tej szalonej kobiety, ale głośny świst i nagły impuls bólu nie pozwolił mu na tę czynność. Czuł jak spada z konia. Przeturlał się kilka metrów i ostatnim co zobaczył, był uciekający koń z dolną połową jego ciała, pozostawiający za sobą krew i fragmenty jego trzewi.

- To jest kara za niesubordynację. - splunął Reevos z pogardą na drugiego, martwego najemnika i oparł się o topór, przyglądając ostatniemu z żywych.

Butt był między młotem, a kowadłem. Poczuł jak nogi uginają się pod nim i padł na kolana. Z jego obecną kondycją ucieczka była niemożliwa.

- Proszę, pani! Oszczędź mnie! Już nigdy nie sprzeciwię się twoim rozkazom, przepraszam, wybacz mi! - krzyczał, żeby jego słowa dotarły do kobiety. Błagał, kłaniając się przed nią i przytulając do ziemi.

Słowa grubego najemnika dotarły do jej ukrytej świadomości. Potrząsnęła głową i mrugnęła szybko kilka razy, po czym uśmiechnęła się.

- Dobrze. Od tej pory jesteś moim sługą, nigdy więcej nie będziesz głuchy na moje rozkazy. Wyrzuć miecz i ściągnij kolczugę. - rozkazała.

Butt bez szemrania wykonał rozkaz. Klęczał nadal przed nią wystraszony.

- Zakwicz.

- Kwik! Kwik!

- Posłuszna świnka. - zaśmiała się. - Reevosie, znajdziesz mu jakiś łańcuch i przykujesz go gdzieś w moim namiocie. A jak jeszcze raz zrobi coś bez pozwolenia, będzie pieczoną świnką.

- Oczywiście, pani. - ukłonił się. - Wracamy?

Rishe machnęła dłonią, tym samym gasząc rozszalałe płomienie, po czym spojrzała na bezradnego i zapłakanego Otilla, który nadal starał się obudzić swojego mistrza. Chyba nie było sensu karać maga za ranę na szyi. Prawdopodobnie umrze nocą, z dala od domu, na środku drogi.

- Wracamy. - odpowiedziała wojownikowi i weszła na grzbiet jaszczura. - A ty wracasz pieszo. Jeżeli nie wrócisz do rana albo postanowisz uciec.. zginiesz.

- O-oczywiście, pani.
- odpowiedział Butt. Już lepiej być sługą do końca życia, niż zakończyć życie w tej chwili - przynajmniej tak teraz myślał.





Grafika użyta w poście przedstawia postać Rishe:
http://weheartit.com/entry/110753088

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz