niedziela, 25 stycznia 2015

Akt I (cz.III)

PODRÓŻ

 

Słońce wyłoniło się leniwie zza horyzontu i przepędziło z czasem mgłę bagien. Niedługo potem jego promienie oświetliły cały majestat zamczyska na samym środku tych niebezpiecznych terenów. Wokoło nie było nawet jednego żywego ducha, stwory pochowały się do swoich legowisk.

W pomieszczeniu z kołowrotkiem, za którego pomocą można było podnieść grube, żelazne bramy, czekał Gilvert. Obserwował okolicę, aby powiadomić mistrza i jego podopiecznego, że czas wyruszać. Mógł ich dostrzec przez specjalny otwór przy podłodze.

Xalixyn pomimo swojej natury i ponadprzeciętnego umysłu, nie był starcem. Miał lekko ponad trzydzieści pięć ludzkich lat. Jego sylwetkę - szczupłą, jak na maga przystało - opinała jedwabna tunika i spodnie, zaś stopy okolone były w miękkie, skórzane buty o wysokich cholewach. Ubrał się w odcieniach czerni i brązu, bez herbu i żadnych fikuśnych wzorów, ukrywając wszystko, prócz twarzy, pod znoszonym płaszczem z jedwabiu. Nie nosił szat, bo łatwo można je podrzeć podczas podróży, poza tym nie chciał się w nich wyróżniać. Skórzany pas opinający biodra, utrzymywał mieszek ze złotem, kilka specjalnych sakiewek na komponenty, a także tubę ze zwojami. Przy lewym boku przytroczon miał sztylet w razie, gdyby jego magiczne ataki zawiodły.

- Cholera.. - syknął, przecierając palcami zakurzoną, rękojeść w kształcie trzech przeplatających się węży, których otworzone paszcze tworzyły głownię. - Dawno wami nie władałem, pewnie nie zabiłbym teraz nawet jelenia.. widocznie zrobiłem się zbyt uzależniony od magii. - ostatnie słowa wypowiedział szeptem i ostrożnie wyciągnął srebrny oręż koloru jego długich i prostych włosów. Miał nadzieję, że szybko odzyska wprawę we władaniu nim. Uniósł go, aby zobaczyć swe odbicie. Bursztynowe oczy nie okazywały, żadnych emocji, ale w odbiciu tuż za sobą, dostrzegł niedużą sylwetkę, która o mało co nie przewróciła się pod naporem plecaka.

- M- Mistrzu...!

- Spóźniłeś się! - krzyknął mag i z powrotem schował swój sztylet do pochwy, odwracając się w stronę Otilla. Jego plecak wydawał się zbyt ciężki. Widocznie upchnął tam jakieś niepotrzebne rzeczy. Niemożliwe, żeby sucha strawa i bukłaki wody zmagały chłopaka.

- Wybacz mistrzu.. - schylił głowę na znak przeprosin i przyglądał się czubkom swoich butów. Słomiane loki opadły na jego twarz.

- Zdejmij plecak.

- Ale..

- Już!

Drżącymi dłońmi dwunastolatek ściągnął plecak i postawił go przed mistrzem, nic nie mówiąc.

- Otwórz go!

Posłusznie rozwiązał rzemyki i otworzył szeroko.

- Co to ma być?! Co to za łachmany! - widocznie zirytowany Xalixyn wyciągał z plecaka jedwabne szaty oraz suknie, różne kolory zawirowały na wietrze, gdy materiał upadł na bruk zamkowego placu.

- Myślałem... że..

- Myślałeś?! - przerwał mu mag. - To nie zdarza się dość często. - na jego licu pojawił się grymas niezadowolenia. - Myślałeś, że będziemy to ze sobą taszczyć?!

- Ale... to dla Dorite...

- Ty.. ty.. głupcze! Myślałeś, że ona czeka w lesie, tuż za bagnami, że uściska ciebie jak swojego małego i niezdarnego braciszka?! Ona jest daleko stąd! Nie wiadomo, czy kiedykolwiek ją spotkamy, nie możemy zajmować się takimi głupotami! - uniósł rękę i mierzył w policzek swojego ucznia.

- Mistrzu! - krzyknął Givlert, zwracając uwagę mężczyzny i tym samym uratował lico jasnowłosego od uderzenia. - Strażnik bagien zapadł w sen.

- Hm.. - mag opuścił rękę i wtedy doszło do niego, że znowu dał się sprowokować głupiemu chłopakowi. Chyba za bardzo bierze do siebie jego bezmyślne zachowania, ale zamiast bicia go przed podróżą, wpadł na inny pomysł. - Schowaj to i ruszajmy! - rozkazał i odwrócił się na pięcie.

Chwilę potem brama zaczęła się unosić, gdy tylko kołowrotek został wprawiony w ruch. 

Otillo chował kolorowe suknie do plecaka, miał tam też inne rzeczy, które ważyły więcej, a jego najcenniejszym znaleziskiem w pokoju Dorite był starannie oprawiony grimuar. Dziwił się, że nie zabrała go w podróż, ale postara się go poczytać podczas chwili na spoczynek. Miał jeszcze jej pamiętnik i tubę ze zwojami., które ukrył głębiej pod sukniami dziewczyny. 
Powiew wiatru rozwiał jego słomiane loki i przykuł spojrzenie chłopaka na bagna o poranku. W nocy dochodziły różnorakie odgłosy, ale też i ludzkie krzyki.
Kto zapuszczał się na tereny Adriellów, nie wychodził żywy.
On wiedział, że nie był jednym z rodu Adriellów, a gdy tylko oddali się od mistrza - zginie.

Minęło sporo czasu, zanim dla dwójki podróżników zamek wydawał się o połowę mniejszy, niż na początku.

Otillo jeszcze zdołał dostrzec nad bramą potężną sylwetkę Givlerta, która teraz wyglądała jak jego miniaturka. Z pewnością się im przyglądał. 

Gardalh odprowadzał ich wzrokiem.

- Co teraz zrobisz Givlercie? - szept wpadł do jego lekko spiczastego ucha, a on machnął wielką ręką, jakby chciał odgonić muchę.

- Idźcie stąd! - nakazał.

- My już odeszliśmy, dawno temu... - kolejny szept dobiegł z drugiej strony, a przed szkarłatnymi oczami stwora pojawiła się przeźroczysta sylwetka. Mimo eterycznego kształtu, łatwo można było rozpoznać w niej podobiznę szlachcica. - Gdy nie ma tu sygnetu Xalixyna budzimy się do życia, a to temu zawdzięczasz zdjęcie pieczęci  gardalhu.

- Gardalhu? Skąd mnie znacie? - zdziwił się Givlert. Nie był człowiekiem. Stworzony na jego kształt, miał w sobie krew i zwłoki wielu różnych ludzi, którzy w połączeniu z czarną magią stworzyli tego wojownika, jak i lojalnego sługę. Świadczyły o tym widoczne szwy oraz szramy na jego ciele.

- Wiemy jak powstałeś. Wyglądasz jak człowiek, ale masz w sobie także mroczną magię. Niedługo przyjdzie kres Xalixyna, kres ostatniego z Adriellów, twój kres i tego zamku. - zaśmiał się duch. - Nigdy mu nie przebaczymy tego co zrobił, będzie błąkał się po bagnach jak my, stanie się upadły i plugawy jak każden z nas!

Przed Gardalhem, pojawiło się wiele podobnych zjaw, każda różniła się od siebie, inny wiek, płeć, ubiór, ale rysy twarzy były niezwykle podobne. Nie spotyka się chłopów z tak wyrazistymi rysami twarzy, a mimo swej eteryczności ta była najlepiej widoczna.

- Obronisz ten zamek? Obronisz tego plugawca, którego zwiesz mistrzem?

- Milcz! Nie pozwolę ci... - Givlert machnął swoją nienaturalnie długą ręką i rozwiał zjawę, która chwilę potem pojawiła się za nim i zaśmiała gromko.

- On zginie i nic tego nie powstrzyma, zginie niedługo, połączy się ze śmiercią, a ty będziesz czekał przez całą wieczność..

Po ostatnich słowach zjawy zniknęły. Słońce było coraz wyżej i nie mogły zbyt długo przebywać w tym świecie za dnia. Wyjątkiem był tylko ten czas, gdy sygnet Xalixyna opuścił wraz z nim mury zamku.
Wyjątkiem, a także początkiem przepowiedni.

niedziela, 18 stycznia 2015

Akt I (cz.II)

DECYZJA


Otillo przez długą chwilę przypatrywał się szerokim, drewnianym drzwiom, które prowadziły do jadalni. Właśnie tutaj miał się spotkać z Xalixynem na ich wspólnym posiłku. Wydawało mu się, że poznał wszystkie układy bruzd, gdy starał się zebrać w sobie odwagę. Odetchnął głęboko i uniósł drżącą dłoń, zaciskając ją w pięść.

Kilka szybkich, niepewnych uderzeń, wyznaczyło rytm pukania.

Głos zza drzwi niecierpliwym tonem nakazał wejść.

Wielka jadalnia znajdowała się w zachodnim skrzydle zamczyska, było tylko jedno takie pomieszczenie. Po zobaczeniu długiego, prostokątnego, hebanowego stołu oraz wielu krzeseł z wysokimi oparciami, które rzucały się na pierwszy plan, uwagę przyciągał szereg okien: wąskich, długich, zakończonych łagodnym łukiem, umieszczonych w niewielkich odstępach od siebie - odsłaniały całą panoramę okolicy.

Bagna.

W ten krajobraz wpatrywał się zamyślony mag, lecz gdy tylko usłyszał skrzyp nienaoliwionych zawiasów, od razu przeniósł spojrzenie na chłopaka. Mrugnął oczyma, przyglądając się chudej i niskiej sylwetce.

Jego słomiane, kręcone włosy zatańczyły przez moment w powietrzu, gdy przekręcił głową, przygotowując się do szybkiego opuszczenia jadalni. Jednak w ostatniej chwili powstrzymał w sobie tę żądzę i zrobił kilka kroków w przód. Chwilę później stał przed swoim mistrzem i ukłonił się, tak jak wymagał tego pan od swojego sługi.

- J-jestem, mistrzu... - powiedział z lekkim zająknięciem. Zawsze bał się opiekuna, a przede wszystkim, gdy ten wymierzał mu karę. Perspektywa powrotu do zimnej i ciemnej izolatki pod nadzorem Givlerta nie wydawała się najmilszą. Zapamiętał, że nie można wchodzić do jego komnaty bez pozwolenia.

- Usiądź.

Chłopak przekręcił się na pięcie w bok i ruszył w stronę drugiego końca stołu, który znajdował się co najmniej kilka metrów dalej.

- Stój. - zatrzymał go mistrz.

- T-tak?- zapytał lekko zdezorientowany chłopak.

- Usiądź na krześle obok, jest coś o czym musimy pomówić..

Słowa te sprawiły, że uczeń lekko zadrżał, a jego powieki otworzyły się szerzej.

Mając coś na sumieniu człek myśli, iż wszystko - a przynajmniej znacząca większość - jest związana właśnie z tym. Dziecko, które coś przeskrobało musiało przeżywać jeszcze większą obawę, szczególnie, że młodzian do jadalni bywał zapraszany jedynie w ważnych sprawach i rzadko kiedy miał okazję zjeść naprawdę dobry i ciepły posiłek.

Tylko wytrwałość Otilla pomogła mu w momencie, gdy wgramolił się na dość niewygodne i duże krzesło obite purpurowym, miękkim materiałem. Nauczony do pewnego stopnia uległości, nie zamierzał się tak łatwo poddawać, czas na płacz przyjdzie później, zgrzyt zębów zdusił jego krzyk strachu, który chciałby się wyrwać z piersi. Musiał być silny, powtarzał w myślach. Dłonie położył na stole i splótł ze sobą palce, oczekując w milczeniu dalszych słów swojego mentora.

Mag uniósł lekko kąciki ust.

Obserwacja dwunastolatka była niezwykle zabawna, zwłaszcza w momentach, gdy toczył wewnętrzną walkę. Od razu widać było po nim, że miał coś na sumieniu, a to znaczyło tylko jedno:  widział wczorajszej nocy rytuał - albo jego część.

Dzieci od chwili nauczenia się mowy i konstruowania prostych zdań, mówią, co im ślina na język przyniesie, całą prawdę oraz wszystko, co widziały - co czasami niesie za sobą więcej szkód, niż korzyści. Nieco starsze zaczynają kłamać w obawie przed karą, która wiązała się z bólem, a przecież każde dziecko boi się bólu fizycznego. Dorastając, kłamstwo staje się codziennością i jest wiele powodów, dlaczego tak właśnie postępują.

Powodem kłamstw Otilla stał się fakt, że z upływem lat poznał gniew oraz srogość Xalixyna - właśnie to spowodowało, że mało kto był w stanie przeciwstawić się jego przytłaczającej woli.

Jeszcze przez chwilę mag przyglądał się licu chłopaka, zastanawiając się, co się kryje za tymi przestraszonymi, niebieskimi oczami.

- Jutro.. gdy tylko świt rozwieje mgłę bagien, opuszczamy zamek. - oznajmił.

Wyraźne zdziwienie wymalowało się na twarzy Otilla, gdy tylko dotarły do niego słowa, których w ogóle się nie spodziewał. Myślał o karze jaką będzie musiał znieść, a nie o tym, że muszą opuścić zamczysko.

- Opuścić zamek. Ale... dlaczego?! Dlaczego ja też mam iść?! - powiedział już głośniejszym tonem, zapominając na chwilę o swoich wcześniejszych obawach.

- Ponieważ miejsce sługi jest przy jego panu, zresztą może czegoś się nauczysz, jeżeli wykazujesz takie zainteresowanie.. magią. - wyraźnie zaakcentował ostatnie słowo. - Chyba, że wolisz zostać z Givlertem...

Chłopak wzdrygnął się na samą myśl o tym przerażającym stworzeniu, o którym wspomniał jego mistrz. Chciał coś odpowiedzieć, ale ten zamiar przerwał przeciągły skrzyp towarzyszący otwieraniu drzwi.

W nich stanęło stworzenie, o którym była mowa.

Givlert wyglądał prawie jak człowiek - w pewnym sensie. Budowa jego ciała przypominała człowieczą, jednak był od niego potężniejszy. Mimo, że ciągle chodził przygarbiony, mierzył ponad dwa metry. Przemierzał korytarze boso, w podartych płóciennych spodniach. Pozbawiony owłosienia na ciemnoszarej skórze, którą szpeciły szwy i blizny, patrzył swoimi szkarłatnymi, błyszczącymi ślepiami na mistrza i jego ucznia siedzących przy stole. W nienaturalnie długich, wielkich ramionach trzymał srebrną tacę z jadłem.

- Mistrzu, przyniosłem posiłek. - skrzeczący głos rozszedł się po jadalni.

Skinięcie głowy maga świadczyło o zgodzie, żeby istota przekroczyła próg pomieszczenia.

W przeciwieństwie do Otilla, Givlert był niezwykle lojalnym i uniżonym sługą. Zajmował się sprawami jadła i nigdy nie sprzeciwił się Xalixynowi. Mimo jego dziwacznego wyglądu i charakterystycznego, dużego garbu, był wyśmienitym kucharzem. Jak tylko postawił jadło w półmiskach i gliniany dzban na stole, opuścił pomieszczenie.

- Masz resztę dnia na przygotowanie rzeczy, który będziesz dźwigać. Weź tylko te najpotrzebniejsze, strawę i wodę da ci Givlert. - rzekł Xalixyn, powoli i starannie krojąc upieczone mięsiwo, które pachniało niezwykle zachęcająco. Robił to z gracją obcą przeciętnemu człekowi, widocznie już dawno obył się ze sztućcami.

Nim zdążył pokroić, usłyszał mlaskanie.

Szczupłe lico, o wklęsłych wręcz policzkach, jasnowłosego chłopaka zostało zapchane w całości mięsem, które złapał w ręce i zaczął gryźć. Widocznie nie jadł czegoś tak dobrego od bardzo dawna. Puścił jedynie przepraszające spojrzenie w stronę mistrza i przełknął dość spory - jak na niego - kęs.

- Nie wiedziałem, że ktoś był na polowaniu... - odpowiedział i popił wodą..

- Givlert się wszystkim zajął, zna te bagna dość dobrze.

- Aha. - Otillo kiwnął głową. - Chciałbym pożegnać się z Dorite... przed odejściem.

- Dorite? - mag uniósł brew w zdziwieniu i spojrzał na mały kawałek pieczeni nabity na jego widelec, który po chwili zniknął w jego ustach. Smak rozszedł się po podniebieniu, a delikatne ciepło po chwili nawiedziło jego przełyk.

- Tak, ale nie widziałem jej od kilku dni. - chłopak posmutniał, gdy wspominał starszą od niego dziewczynę.

Była mu niezwykle bliska. Przed pojawieniem się nowego ucznia, w zamczysku zajmowała się przede wszystkim sprzątaniem. Pierwsza uczennica, która została zaraz potem adeptką magii u Xalixyna, zaś Otillo zajął jej poprzednie stanowisko. Sprzątał i w przerwach podglądał jak dziewczyna rozwija swój talent, a gdy go przyłapała, zawsze posyłała mu wesoły uśmiech. Miłe usposobienie, szczerość i dobroć, to cechy dawno zapomniane przez wielu, lecz cechy najlepiej opisujące jestestwo Dorite.

- Dorite wyruszyła kilka dni temu, aby wykonać powierzone jej zadanie. Możliwe, że spotkamy ją podczas naszej podróży. 

- Nie mogę się doczekać! - dwunastolatek niezwykle ożywił się na wiadomość o jej potencjalnym spotkaniu i wytarł wierzchem dłoni tłuszcz, jaki osadził się na jego wargach. - Ale gdzie wyruszamy?

- Z pełnym żołądkiem niezwykle się spoufalasz! - warknął jego mistrz, lecz po chwili postanowił wybaczyć mu to przewinienie, wiadomość o celu podróży wystarczająco go dobije. - Wyruszamy do Caelfall.

Chłopak zamarł w bezruchu.

Zszokowany patrzył przed siebie i nie dowierzał, że ma powrócić do piekła, z którego wydostał się kilka lat temu. Późniejsze słowa maga już do niego nie docierały, jakby uciekł do innego świata...

sobota, 10 stycznia 2015

Akt I (cz.I)

  RYTUAŁ

 



Komnata nabierała barw przez migające weń płomienie. Przechodziły one stopniowo z żółci w pomarańcz, następnie zmieniały się w czerwień, aż przy końcu w fiolet i czerń. Po głuchym wybuchu magicznej energii w pomieszczeniu znowu zapadła ciemność. Delikatna mgła rozeszła się po posadzce i uciekła na korytarz lekko uchylonymi drzwiami, a ciężki i nierówny oddech mężczyzny świadczył o tym, że manipulacja zaklęciem potrafiła zmęczyć.

Xalixyn od pewnego czasu zdawał sobie sprawę, że był obserwowany, jednak nie przerwał kolejnej inkantacji. Poczuł na swojej rozgrzanej przez wysiłek skórze chłód powietrza, które wleciało z korytarza, lecz jego dłonie nadal wiły się niczym dwa tańczące ze sobą węże. Pomiędzy nimi wisiało w powietrzu, otoczone ponurą aurą, kościane przedramię. Mężczyzna odgarnął z czoła kosmyk białych, mokrych od potu włosów i kontynuował. Otwierał usta co chwila, a spomiędzy nich wydobywały się niezrozumiałe - dla większości istot - frazy nasączone magią. Stracił zainteresowanie nieproszonym obserwatorem, ponieważ musiał przebić się jeszcze przez co najmniej pięć silnych, magicznych barier.

Podekscytowany oraz zaintrygowany młodzieniec przyglądał się tajemniczemu rytuałowi.

Dwunastoletni chłopak jeszcze nigdy nie był świadkiem tak ważnego przedstawienia ze strony swojego mistrza, ale dzisiejszej nocy stało się inaczej. Nie zważając na wcześniejsze przestrogi mentora, zerwał się z łóżka i przebiegł całe zamczysko, żeby tylko tutaj dotrzeć - wcześniej czyniąc odpowiednie przygotowania do tego występku. Na końcu labiryntu ciemnych korytarzy czekały te zakazane drzwi. Ciekawość wzięła górę, chociaż coś mu mówiło, że czeka go sroga kara, jeżeli tylko zdradzi swoją obecność.

Otillo głośno przełknął ślinę, a jego oczy otworzyły się szeroko, gdy kościane przedramię zaczęło stopniowo rozpadać się na drobne kawałeczki, aż w końcu zniknęło. Z pewnością świadczyło to o tym, że rytuał dobiegł końca.

Triumf – w postaci znikomego uśmiechu – zagościł na twarzy maga, lecz gdy skierował spojrzenie w stronę drzwi, jego bursztynowe oczy nie natrafiły na nikogo, kogo obecność wyczuwał wcześniej. Długie godziny stania na nogach i ciągłe tkanie zaklęć, z niewielkimi przerwami, odebrały mu wszystkie siły. Zachwiał się, gdy poczuł, jak nogi mu się uginają i podparł się ręką o stolik, przy którym odprawiał rytuał.

Ciężar jego ciała sprawił, że stolik poruszył się gwałtownie, a gliniana czarka przy krawędzi zakołysała się i spadła na posadzkę. Rozbiła się, wylewając całą zawartość pod postacią ciemnoczerwonego płynu, który powoli popłynął pęknięciami na kamiennej posadzce.

Mag nie przejął się rozbitą czarką i wylaną krwią. Przez chwilę był zaintrygowany swoją prawą ręką. Wyciągnął ją przed siebie, powoli przekręcając w lewo i prawo, jakby chciał dostrzec jakąkolwiek zmianę.

Jedyną zmianą była głęboka, paskudna blizna, ciągnąca się od nadgarstka aż po łokieć, jednak nie przypominał sobie, żeby odczwał jakiś ból podczas rytuału, a tym bardziej - żeby miał tę bliznę przed jego rozpoczęciem.

- Nie zauważył cię? - mag uniósł lekko prawą brew, patrząc w stronę drzwi, a zaraz potem opadł zmęczony na miękki fotel nieopodal niego. Nie było wiadomym do kogo kierował swoje słowa, bo długa cisza sugerowała, że był w komnacie zupełnie sam.
Drzwi od komnaty otwierało się do wewnątrz, więc martwym punktem było to, co miały zakrywać zaraz po otworzeniu. Gdyby jednak zostały otwarte na oścież przez chłopca, który podglądał, istniało duże prawdopodobieństwo, że napotkałyby pewną przeszkodę i uderzyły w nią, a wtedy truchło dziewczyny zawirowałoby w powietrzu kilka razy i pojawiłoby się przed nosem nieproszonego gościa.

W miejscu, gdzie mag spoglądał przed chwilą, kierując swe pytanie, spod sufitu, na grubej linie owiązanej wokół kostek zwisało pozbawione głowy ciało nagiej dziewczyny. Krew zdążyła już w całości spłynąć do dużego, drewnianego wiadra, nad którym wisiała ofiara. Ciało nie było jeszcze w fazie rozkładu, co oznaczało, że zginęła stosunkowo niedawno, z pewnością potrzebna jako jeden z komponentów.

- Mistrzu? - cień zamigotał na korytarzu, tuż przy drzwiach i zatrzymał się.

Gdzieniegdzie pochodnie dawały światło, więc można było zauważyć, że ktoś spaceruje po zamku.

- Ah, to ty, Givlercie. Myślałem, że to nasz mały, ciekawski uczeń, który lubi wtykać nos w nie swoje sprawy.

- Ke, ke. - Givlert zaśmiał się dziwacznie na wspomnienie o uczniu. Ten chłopak potrafił sprawiać kłopoty i wyprowadzać Xalixyna z równowagi.

- Widziałeś go? - zapytał mag.

- Kogo? - nie za bardzo rozumiał pytania. Przecież nikogo nie zauważył na korytarzach, gdy zmierzał do tej komnaty, a tym bardziej Otillo.

Mag machnął ręką, dając do zrozumienia Givlertowi, że pytanie jest nieważne i spojrzał na martwą dziewczynę – ciągle wisiała w bezruchu nad dużym wiadrem – zaraz potem zerknął na zniekształcony cień Givlerta i zamknął ciężkie ze zmęczenia powieki.

Jak to się stało, że taki twór jak Givlert, nie był w stanie zauważyć tego dzieciaka? Pomyślał Xalixyn, ale moment później znalazł odpowiedź. Kilka dni temu zniknął jeden z jego pomniejszych zwojów, być może Otillo umyślnie wybrał z całej tuby ten najbardziej użyteczny, żeby niezauważonym zwiedzać cały zamek. Wydawało się, że chłopak nie był taki głupi i taki posłuszny, na jakiego wyglądał. Zupełne przeciwieństwo Dorite.

- Posprzątać tutaj? - odezwał się Givlert.

- Zanieś zwłoki do lochów, później zrobi się z nich użytek. Jutro porozmawiam z chłopcem. Teraz jestem zbyt.. zmęczony... zrób to cicho, żeby mnie nie rozbudzić. - po tych słowach mag zapadł w głęboki sen.

Otillo, pośpiesznie kierował się do swojej sypialni. Miał tylko nadzieję, że zaklęcie pomniejszej niewidzialności było na tyle użyteczne, że jego obecność nie została wykryta przez czułe zmysły jego mistrza oraz Givlerta. Miałby nie lada kłopoty, gdyby obaj dowiedzieli się o tym, że złamał zakaz opuszczania komnaty po zmroku, a także przez to, że podebrał zwój z zaklęciem.
Zadrżał ze strachu i szybko nacisnął klamkę, aby wejść do środka. Wskoczył na łoże z baldachimem i zanurkował pod grubą kołdrą. Trząsł się jeszcze przez chwilę na myśl o karze, ale zaraz wysunął głowę spod pościeli, aby spojrzeć na drzwi.

Zamknięte.

- Może mnie nie widzieli... - mruknął do siebie i chcąc nie chcąc, zasnął.




Grafika użyta w poście:
http://stefanoscuccimarra.deviantart.com/art/Swamps-458400626
Witam Wszystkich.

Na początek słów kilka o treści, jaka będzie udostępniana na tym blogu.

Od wielu, wielu lat interesuję się tematyką fantasy. Inspirowany książkami, filmami, grami, a także innymi ludźmi, którzy tworzyli w tym klimacie (niekoniecznie znanymi autorami), sam postanowiłem założyć bloga, aby nie pisać do tzw. szuflady.

Dlaczego fantasy? Dlatego, że można tu przede wszystkim "upchnąć" każdy inny gatunek oraz jest to dość kreatywny temat. Nie trzyma się aż tak bardzo ustalonych reguł. Oczywiście, ciężko wymyślić coś naprawdę oryginalnego, ale stawiam głównie na fabułę i akcję. Chcę, aby mój czytelnik poznawał bohaterów wraz z rozwojem powieści, która będzie publikowana fragmentami na tym blogu. Klimat przewodzący całej powieści to dark fantasy, a częstotliwość z jaką zamierzam dodawać wpisy to około tygodnia lub dwóch.


Pozdrawiam i życzę miłego czytania,
M.