niedziela, 25 stycznia 2015

Akt I (cz.III)

PODRÓŻ

 

Słońce wyłoniło się leniwie zza horyzontu i przepędziło z czasem mgłę bagien. Niedługo potem jego promienie oświetliły cały majestat zamczyska na samym środku tych niebezpiecznych terenów. Wokoło nie było nawet jednego żywego ducha, stwory pochowały się do swoich legowisk.

W pomieszczeniu z kołowrotkiem, za którego pomocą można było podnieść grube, żelazne bramy, czekał Gilvert. Obserwował okolicę, aby powiadomić mistrza i jego podopiecznego, że czas wyruszać. Mógł ich dostrzec przez specjalny otwór przy podłodze.

Xalixyn pomimo swojej natury i ponadprzeciętnego umysłu, nie był starcem. Miał lekko ponad trzydzieści pięć ludzkich lat. Jego sylwetkę - szczupłą, jak na maga przystało - opinała jedwabna tunika i spodnie, zaś stopy okolone były w miękkie, skórzane buty o wysokich cholewach. Ubrał się w odcieniach czerni i brązu, bez herbu i żadnych fikuśnych wzorów, ukrywając wszystko, prócz twarzy, pod znoszonym płaszczem z jedwabiu. Nie nosił szat, bo łatwo można je podrzeć podczas podróży, poza tym nie chciał się w nich wyróżniać. Skórzany pas opinający biodra, utrzymywał mieszek ze złotem, kilka specjalnych sakiewek na komponenty, a także tubę ze zwojami. Przy lewym boku przytroczon miał sztylet w razie, gdyby jego magiczne ataki zawiodły.

- Cholera.. - syknął, przecierając palcami zakurzoną, rękojeść w kształcie trzech przeplatających się węży, których otworzone paszcze tworzyły głownię. - Dawno wami nie władałem, pewnie nie zabiłbym teraz nawet jelenia.. widocznie zrobiłem się zbyt uzależniony od magii. - ostatnie słowa wypowiedział szeptem i ostrożnie wyciągnął srebrny oręż koloru jego długich i prostych włosów. Miał nadzieję, że szybko odzyska wprawę we władaniu nim. Uniósł go, aby zobaczyć swe odbicie. Bursztynowe oczy nie okazywały, żadnych emocji, ale w odbiciu tuż za sobą, dostrzegł niedużą sylwetkę, która o mało co nie przewróciła się pod naporem plecaka.

- M- Mistrzu...!

- Spóźniłeś się! - krzyknął mag i z powrotem schował swój sztylet do pochwy, odwracając się w stronę Otilla. Jego plecak wydawał się zbyt ciężki. Widocznie upchnął tam jakieś niepotrzebne rzeczy. Niemożliwe, żeby sucha strawa i bukłaki wody zmagały chłopaka.

- Wybacz mistrzu.. - schylił głowę na znak przeprosin i przyglądał się czubkom swoich butów. Słomiane loki opadły na jego twarz.

- Zdejmij plecak.

- Ale..

- Już!

Drżącymi dłońmi dwunastolatek ściągnął plecak i postawił go przed mistrzem, nic nie mówiąc.

- Otwórz go!

Posłusznie rozwiązał rzemyki i otworzył szeroko.

- Co to ma być?! Co to za łachmany! - widocznie zirytowany Xalixyn wyciągał z plecaka jedwabne szaty oraz suknie, różne kolory zawirowały na wietrze, gdy materiał upadł na bruk zamkowego placu.

- Myślałem... że..

- Myślałeś?! - przerwał mu mag. - To nie zdarza się dość często. - na jego licu pojawił się grymas niezadowolenia. - Myślałeś, że będziemy to ze sobą taszczyć?!

- Ale... to dla Dorite...

- Ty.. ty.. głupcze! Myślałeś, że ona czeka w lesie, tuż za bagnami, że uściska ciebie jak swojego małego i niezdarnego braciszka?! Ona jest daleko stąd! Nie wiadomo, czy kiedykolwiek ją spotkamy, nie możemy zajmować się takimi głupotami! - uniósł rękę i mierzył w policzek swojego ucznia.

- Mistrzu! - krzyknął Givlert, zwracając uwagę mężczyzny i tym samym uratował lico jasnowłosego od uderzenia. - Strażnik bagien zapadł w sen.

- Hm.. - mag opuścił rękę i wtedy doszło do niego, że znowu dał się sprowokować głupiemu chłopakowi. Chyba za bardzo bierze do siebie jego bezmyślne zachowania, ale zamiast bicia go przed podróżą, wpadł na inny pomysł. - Schowaj to i ruszajmy! - rozkazał i odwrócił się na pięcie.

Chwilę potem brama zaczęła się unosić, gdy tylko kołowrotek został wprawiony w ruch. 

Otillo chował kolorowe suknie do plecaka, miał tam też inne rzeczy, które ważyły więcej, a jego najcenniejszym znaleziskiem w pokoju Dorite był starannie oprawiony grimuar. Dziwił się, że nie zabrała go w podróż, ale postara się go poczytać podczas chwili na spoczynek. Miał jeszcze jej pamiętnik i tubę ze zwojami., które ukrył głębiej pod sukniami dziewczyny. 
Powiew wiatru rozwiał jego słomiane loki i przykuł spojrzenie chłopaka na bagna o poranku. W nocy dochodziły różnorakie odgłosy, ale też i ludzkie krzyki.
Kto zapuszczał się na tereny Adriellów, nie wychodził żywy.
On wiedział, że nie był jednym z rodu Adriellów, a gdy tylko oddali się od mistrza - zginie.

Minęło sporo czasu, zanim dla dwójki podróżników zamek wydawał się o połowę mniejszy, niż na początku.

Otillo jeszcze zdołał dostrzec nad bramą potężną sylwetkę Givlerta, która teraz wyglądała jak jego miniaturka. Z pewnością się im przyglądał. 

Gardalh odprowadzał ich wzrokiem.

- Co teraz zrobisz Givlercie? - szept wpadł do jego lekko spiczastego ucha, a on machnął wielką ręką, jakby chciał odgonić muchę.

- Idźcie stąd! - nakazał.

- My już odeszliśmy, dawno temu... - kolejny szept dobiegł z drugiej strony, a przed szkarłatnymi oczami stwora pojawiła się przeźroczysta sylwetka. Mimo eterycznego kształtu, łatwo można było rozpoznać w niej podobiznę szlachcica. - Gdy nie ma tu sygnetu Xalixyna budzimy się do życia, a to temu zawdzięczasz zdjęcie pieczęci  gardalhu.

- Gardalhu? Skąd mnie znacie? - zdziwił się Givlert. Nie był człowiekiem. Stworzony na jego kształt, miał w sobie krew i zwłoki wielu różnych ludzi, którzy w połączeniu z czarną magią stworzyli tego wojownika, jak i lojalnego sługę. Świadczyły o tym widoczne szwy oraz szramy na jego ciele.

- Wiemy jak powstałeś. Wyglądasz jak człowiek, ale masz w sobie także mroczną magię. Niedługo przyjdzie kres Xalixyna, kres ostatniego z Adriellów, twój kres i tego zamku. - zaśmiał się duch. - Nigdy mu nie przebaczymy tego co zrobił, będzie błąkał się po bagnach jak my, stanie się upadły i plugawy jak każden z nas!

Przed Gardalhem, pojawiło się wiele podobnych zjaw, każda różniła się od siebie, inny wiek, płeć, ubiór, ale rysy twarzy były niezwykle podobne. Nie spotyka się chłopów z tak wyrazistymi rysami twarzy, a mimo swej eteryczności ta była najlepiej widoczna.

- Obronisz ten zamek? Obronisz tego plugawca, którego zwiesz mistrzem?

- Milcz! Nie pozwolę ci... - Givlert machnął swoją nienaturalnie długą ręką i rozwiał zjawę, która chwilę potem pojawiła się za nim i zaśmiała gromko.

- On zginie i nic tego nie powstrzyma, zginie niedługo, połączy się ze śmiercią, a ty będziesz czekał przez całą wieczność..

Po ostatnich słowach zjawy zniknęły. Słońce było coraz wyżej i nie mogły zbyt długo przebywać w tym świecie za dnia. Wyjątkiem był tylko ten czas, gdy sygnet Xalixyna opuścił wraz z nim mury zamku.
Wyjątkiem, a także początkiem przepowiedni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz