środa, 25 lutego 2015

Akt I (cz. VII)

GRIMUAR

 

Kobieta bez przerwy przypatrywała się młodzianowi siedzącemu przed nią. Dłonią podparła podbródek, zastanawiając się nad jego słowami. Musiała wszystko poukładać w swojej rudej głowie.

Przez dłuższą chwilę chłopak starał się wytłumaczyć swoje podglądanie.

We wnętrzu namiotu zrobiło się trochę jaśniej. Dwa dodatkowe świeczniki i zapalone przez kobietę w nich świece, oświetlały sylwetkę Otillo, a także plecak, który leżał obok niego.

Zdawał się walczyć ze sobą, żeby nie złapać za suknie i z powrotem ich nie schować, ale się obawiał, że to mogłoby rozzłościć rudowłosą.

- Chcesz powiedzieć.. - przerwała niezręczną, trwającą od paru chwil ciszę. - że nie podglądałeś mnie, tylko interesował cię ten plecak, tak?

- O-oczywiście, pani. - odpowiedział lekko drżącym głosem.

- Powiedzmy, że ci wierzę... A co to jest?  - palec wskazujący skierowała w stronę grimuaru, który leżał na małym stoliku obok niej.

Czarna, gładka okłada wyglądała na starą, a runa na samym środku była prawdopodobnie magicznym słowem zapisanym w nieznanym jej języku.

- To.. - urwał.

Sam chciałby to wiedzieć.

- Należało do mojej przyjaciółki, znalazłem to w jej pokoju. - powiedział zgodnie z prawdą.

- Przyjaciółki? A gdzie ona teraz jest?

- Wyruszyła przed nami. Nie wiem gdzie jest, ale chciałbym jej to oddać, tak samo jak suknie...

- Te suknie też są jej własnością? - złapała palcami delikatny, zielony materiał i rozciągnęła go lekko. Zdała sobie sprawę, że nie czuje, iż coś ma na sobie. Zupełnie jakby siedziała przed nim naga.

- Tak, pani.

- A jak ma na imię ta dziewczyna?

- Dorite.

- I czym się zajmowała? - kobieta dociekała dalej.

Otillo zamyślił się na moment, chcąc wymyślić jakieś drobne kłamstwo.

- Była sprzątaczką.

- Sprzątaczką, powiadasz? - wybuchnęła śmiechem. - Sprzątaczka chodząca w jedwabnych sukniach i szatach, do tego ucząca się z grimuaru oprawionego skórą Yakuula. - śmiała się dalej. Aż do momentu, w którym poczuła łzy w oczach. Przetarła je szybko. - Możesz mówić prawdę. Domyślam się, że boisz się kary, którą wymierzy ci twój pan?

- Nie jest moim panem! - zbuntował się chłopak.

- A kim?

- Jest moim mistrzem.. - zakrył usta dłońmi. Powiedział coś czego nie powinien.

- Mistrzem? No i wszystko jasne. - podniosła się z siedzenia i złapała za grimuar. Moment później stała już przed Otillem.  - Wiesz czym jest Yakuul?

Chłopak pokręcił głową w geście zaprzeczenia.

- Jest to demoniczna istota o skórze czarnej niczym smoła. Przypominająca człeka, a raczej jego szkielet. Bez oczu. Z błoniastymi skrzydłami i długimi szponami. Podobno sam jej dotyk jest trujący i uśmierci każdą istotę w mgnieniu oka. Nigdy nie spotkałam takiego stworzenia... Sam jednak rozumiesz, że tego potwora nie chce się napotkać. - wyciągnęła dłoń z tajemniczą księgą w stronę dwunastolatka. - Ale jak widzisz, znalazł się ktoś, kto mógł to zabić i zrobić z jego skóry oprawę.

Cała ta krótka opowieść zrobiła wrażenie na Otillo. Starał sobie wyobrazić tego stwora, ale sama wyimaginowana "twarz" była odpowiednim ostrzeżeniem, aby nie próbował tego ponownie.

- Weź to i otwórz.
- powiedziała łagodnie.

Posłusznie wyciągnął ręce po grimuar i odebrał go od kobiety. Chwilę później trzymał otworzoną księgę na kolanach, a na jego licu malowało się ogromne zdziwienie.

- Puste? - wydusił w końcu z siebie, patrząc na niezapisane, pożółkłe stronice.

- Puste.

- Ale.. dlaczego? Miały być zaklęcia, przecież Dorite się z tego uczyła.

Nic nie rozumiał. Po co niósł tak ciężką i bezużyteczną rzecz?

- Też nie jestem w stanie tego pojąć. Mi się na nic nie przyda, więc oddaję ją w twoje ręce. - minęła chłopaka i podeszła do wyjścia z namiotu. - Może warto zapytać twego mistrza. - dodała i wychyliła się.

W obozowisku panowała prawie całkowita cisza. Większość najemników zasnęła na glebie, niektórym szczęśliwcom udało się dotrzeć do baraków i spocząć na posłaniach. Jedynie strażnicy zwrócili spojrzenia na rudą głowę, która wyłoniła się zza grubego materiału.

- Reevos! - krzyknęła na tyle głośno, na ile mogła.

Mężczyzna oderwał się od myśli, dlaczego Butt i Irn jeszcze nie wracają i spojrzał w stronę namiotu.

- Wzywałaś, pani? - podniósł się szybko z ławy.

- Gdzie jest ten... kupiec?

- Poszedł... za potrzebą. Powinien niedługo wrócić.

- Jak wróci, przyślij go do mnie. I nie musisz go eskortować. - dodała i zniknęła z powrotem w środku swojego azylu.

Przywódca najemników czuł, że ciśnienie w jego żyłach osiąga krytyczny punkt, a złość powoli zabarwiała jego twarz czerwienią. Niekompetencja prawie trzeźwych najemników nie obędzie się bez echa, a także kary. Już on ich nauczy posłuszeństwa i wykonywania rozkazów stosunkowo szybko - o ile będą przytomni.

Płomiennowłosa znieruchomiała.

Poczuła tajemnicze zimno na na swojej szyi, a męska dłoń zakrywająca jej usta, uniemożliwiła jakikolwiek krzyk o pomoc. Kątem oka zauważyła zakapturzoną, męską sylwetkę. Napór ciężaru nieznajomego na jej plecy sprawił, że zrobiła kilka kroków w głąb namiotu.

- Podobno mnie szukałaś... - rzekł Xalixyn.

piątek, 20 lutego 2015

Akt I (cz.VI)

ZNIKNIĘCIE

 

Mag spoczywał przy ognisku. Skończył obserwację obozu i starał się nie zanudzić. Liczył w myślach najemników, tak jak przed snem liczy się owce. Gdy skończy będzie wiedział, ilu musi zabić w najbliższej przyszłości. Nagle wyczuł, że ktoś zbliża się do niego szybkim krokiem. Uczucie obrzydzenia podpowiedziało mu, że to jego ulubiony, przymusowy "towarzysz".  
Dwaj mężczyźni od samego początku znajomości nie pałali do siebie przyjaźnią.

- Co taki ponury siedzisz, kupcze? - zagadnął Reevos, uśmiechając się i siadając na ławie tuż przy Xalixynie. Widocznie cała ta sytuacja bawiła najemnika. - Co teraz zrobisz bez tych swoich sukienek?

Xalixyn westchnął ciężko, udając zrezygnowanie.

 - Będę musiał wrócić w moje rodzime strony po nowe towary. Mam nadzieję, że moja klientka nie rozkaże mnie ściąć za opóźnienie. Będę wiedział na drugi raz, aby omijać te tereny, w których grasują złodzieje sukien. - uniósł lekko kąciki ust, gdy jego głowę nawiedziła całkiem zabawna wizja: wyobraził sobie przez moment łysego, wielkiego człeka w jednej z tych kolorowych szmatek. 

Oczywiście magowi było wszystko jedno, co się stanie z tymi łachmanami. Miał je wyrzucić wcześniej, ale wpadł na pomysł, że Otillo będzie je nosił w plecaku, aż do momentu, w którym sam pozbędzie się tego niepotrzebnego ciężaru. To miała być dla niego lekcja.

Reevos dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że kogoś brakuje.

 - Gdzie chłopak? - nagłe zdziwienie wyrwało się z jego ust, a uśmiech zmył się z twarzy. - Wrzuciłeś go do ognia?! - warknął. 

- Skądże. - mag odpowiedział bez większych emocji. - Jest moim tragarzem. Chyba nie myślisz, że będę nosił swoje towary na plecach? - uniósł brew, przyglądając się zdezorientowanej twarzy wojownika. Po kilku chwilach milczenia machnął głową, wskazując najdalszy i najciemniejszy zakątek obozu, gdzie znajdowało się kilka latryn. - Jest tam. - spojrzał w kierunku drewnianych budek, od których ludzie trzymali się z dala. Chyba że dopadła ich nagła potrzeba. - I ja też będę musiał zaraz tam zawędrować. - niechętnie dodał.

Rozjuszony wojownik rozejrzał się w około i zaraz po tym podniósł się szybko z ławy.

W pobliżu tylko dwóch najemników wyglądało na takich, którzy zachowali jeszcze trzeźwy umysł. Rozmawiali ze sobą, śmiejąc się od czasu do czasu.

- Wy! - krzyknął. 

Najemnicy podskoczyli, słysząc nagły krzyk. Zdali sobie sprawę, że należał on do ich przywódcy. Czasami człek ten był tak nieobliczalny, że nie wiedzieli, czego się po nim spodziewać. Jego nastrój był jedną wielka huśtawką.
Nie odpowiedzieli nic, tylko stanęli na baczność.

- Weźmiecie ze sobą tego kupca i pójdziecie do latryn. Przy okazji przyprowadźcie dzieciaka. Przypilnujcie ich, żeby nie panoszyli się za bardzo po obozie, zrozumiano?! - powiedział podniesionym głosem. 

Jego zachowanie wydawało się trochę dziwne. Co sam dzieciak mógł zrobić w obozie pełnym wojowników i łowców? Bo przeczuwał, że żaden mag nie uraczył ich towarzystwem w wyprawie. Przynajmniej Xalixyn  żadnego nie wyczuł, a od samego początku skupił się właśnie na tym. Widocznie obawiał się, że malec może zagrozić jego pani? Ona jest słabym punktem ich wszystkich? 

Szedł teraz w stronę latryn, zostawiając za sobą ognisko i rozzłoszczonego przywódcę najemników. 
Gdy tylko do jego nozdrzy dotarł nagły fetor, mag musiał porzucić dalsze rozmyślanie nad tym, co kryło się za maską gniewu Reevosa. Złapał się palcami za nos, ponieważ nie był przyzwyczajony do takich zapachów. 

Kilka drewnianych budek stało obok siebie. Niektóre otwarte, inne zaś zamknięte, a w jednej z tych zamkniętych miał być Otillo - oczywiście, ten był gdzie indziej.

- Co za smród! - jęknął jeden z najemników. 

Zwał się Butt: niski i gruby. Pulchności miał w sobie tyle, że o mało co nie rozerwała pierścieni kolczugi. Nawet ona nie zakrywała w całości jego dużego brzucha, który wylewał się na boki. Małe brązowe oczka osadzone w oczodołach spoglądały znad polików z obrzydzeniem na latryny.

- Chcecie tutaj czekać, panowie? - zapytał Xalixyn.

- Musimy. - odpowiedział Butt, poprawiając krótkimi i grubymi palcami szyszak na głowie.

- Reevos nas zabije, jeśli tego nie zrobimy... - dodał drugi najemnik, Irn. 

Irn, był całkowitym przeciwieństwem jego przyjaciela. Syn grabarza: wysoki i chudy z pociągłą twarzą. Cienkie i długie włosy. Smutne i szare oczy przyglądały się w milczeniu Xalixynowi. Wydawało się, że kolczuga na nim wisiała. Mimo wszystko zasięg jego był bardzo pożyteczny, znakomicie władał włócznią, którą właśnie teraz trzymał w dłoniach.

Obaj byli młodzi. Wyglądali na nieco przestraszonych tym wszystkim. Irn - przez wielu porównywalny do chodzącej śmierci - wyglądał przy Butcie jak ponury żniwiarz, czekający cierpliwie na jedną z ofiar miażdżycy.

- Jeżeli chcecie to doradzam poczekać nieco z dala, może ten fetor nie rozsadzi wam nosów. Ja i tak muszę załatwić swoją potrzebę. Niedługo wyjdę. Zresztą będziecie mieli lepszy widok na wszystkie latryny i zawołacie mojego małego tragarza...

Młodzi mężczyźni spojrzeli po sobie i kiwnęli głowami. 

- Ale tylko kilka kroków. Jak za długo nie będziesz wychodzić to rozwalimy te budki, jedną po drugiej! - zagroził Butt. 

- Dobrze, dobrze. Nie musicie się posuwać do takich rzeczy... - odpowiedział mag. Zrobił kilka kroków w przód, zważając na błoto, które powstało z tego wszystkiego co się robi za zamkniętymi drzwiami. Otworzył je, starając się nie oddychać i postawił stopę na desce - to właśnie ona miała chronić przed utonięciem w tych wszystkich odchodach. W międzyczasie, w jego głowie zrodziło się dość interesujące pytanie: jak długo zdoła wytrzymać na bezdechu? - Za chwilę wyjdę. - rzucił te słowa, zanim zamknął drzwi.

Czas wydawał się stawać w miejscu, gdy się na kogoś czekało.

- Długo nie wychodzi... - stwierdził Irn.

- Masz rację. Musimy to sprawdzić.

Najemnicy po krótkiej wymianie zdań dotarli do latryny, w której ostatni raz widzieli maga.
Nagle drzwi otworzyły się na oścież, a mocny podmuch wiatru zmusił ich oczy do zamknięcia się. Gdy tylko otworzyli oczy, nie zauważyli w środku nikogo, jedynie obraz fekaliów, który powodował mdłości.

Obaj momentalnie zbledli, bynajmniej nie od tutejszego zapachu.

- Nie jest dobrze...

środa, 11 lutego 2015

Akt I (cz.V)

 PODGLĄDACZ



- Otworzyć bramę! To ja, Reevos! - zagrzmiał rosły mężczyzna i spojrzał na nowych towarzyszy. Coś mu nie pasowało w jestestwie Nyxliaxa - jak się przedstawił. Ale to nie jemu przypadnie ocena kupca i jego prawdziwej natury, więc szybko odrzucił te myśli od siebie.

Drewniana brama została otworzona. Prowadziła do wnętrza palisady, gdzie rozciągał się widok zwykłego, ale jakże żywego obozowiska. Nadchodziła noc, więc ludzie rozpalali ogniska i dostawiali do nich ławy, aby śmiać się i pić na umór. Dziczyznę piekli nad ogniem, czekając aż stanie się chrupka. Taki był żywot najemnika, gdy nie miał żadnych zleceń.

Widok bawiących się ludzi nie przypadł do gustu Xalixynowi, który przez wiele lat był przyzwyczajony do obecności młodego chłopaka i Gardalha. Niektórych - tych, których woda omijała szerokim łukiem - brzydził się, ale postanowił zdusić w sobie chęć zamordowania wszystkich w tej chwili.

Rozejrzał się po obozowisku.

Wielki namiot w centralnej części palisady przyciągał uwagę każdego. Otillo był weń wpatrzony, jak w jakiś obrazek. Prócz bramy, jaką weszli, były jeszcze dwie - wschodnia i zachodnia. Przy zachodniej widoczna była niewielka stajnia oraz mały patrol najemników w niebieskich, skórzanych zbrojach. Cztery wieże obserwacyjne w każdym rogu palisady miały ostrzegać przed potencjalnym niebezpieczeństwie wszystkich wewnątrz, ale mimo wszystko, gdzieś po środku lasu, w obozowisku, panowała dość sielankowa atmosfera. Kilka drewnianych baraków miało zapewnić schronienie przed nocą. Łatwo można było zauważyć, że robione były w nadmiernym pośpiechu.

Mocne klepnięcie w sam środek pleców wyrwało maga z zamyślenia i o mało co nie przewróciło go. Złapał jednak równowagę i spojrzał na istotę, która powinna była gotowa na wysłuchanie wiązanki przekleństw.

- Do ogniska! - rozkazał Reevos - Poczekacie, aż nasza pani zechce was widzieć. - burknął i pochwycił jedną ręką za plecak Otilla, zabierając go do namiotu, którego wejścia pilnowało dwóch strażników. - A jeśli nie, to zginiecie! - najemnik krzyknął przed samym wejściem i zaraz potem zniknął za zasłoną.

Różnica między strażnikami, a najemnikami była widoczna na pierwszy rzut oka.  Mieli na sobie ciężkie, pełne, płytowe zbroje, a w rękach trzymali drzewce halabardy.

Otillo zadrżał na słowa Reevosa. Wydawał się być silnym mężczyzną, ale nie uważał go za takiego, który daje ponosić się emocjom. Nie pomyślałby, że może chcieć ich zabić, ot tak, za nic. Rzucił spojrzenie na swojego mistrza, który ciągle rozglądał się po obozowisku - widocznie groźby najemnika nie zrobiły na nim wrażenia.

Namiot z zewnątrz nie wydawał się taki przestronny. Dopiero przebywając w środku dostrzegało się jego wielkość. Mimo panującego tam półmroku, wiele rzeczy z pewnością zwracało uwagę przybywających. Miękkie poduchy i futra różnych zwierząt walały się po drewnianej podłodze. Na biblioteczce stały puchary oraz karafka z winem, opróżniona do połowy. Na tronie - bo tylko tak  można określić to duże, zdobione, obite futrem krzesło - siedziała filigranowa istota o płomiennych, kręconych włosach i szmaragdowych oczach. Jej luźna, pomarańczowa szata odsłaniała więcej, niźli zasłaniała.

Mrugnęła kilka razy, gdy zobaczyła jak Reevos wszedł i postawił przed nią duży, skórzany plecak. Założyła nogę na nogę, przez co szata przesunęła się i ukazała jej smukłe i zgrabne udo. Machnęła kilka razy gołą stopą.

- Co to jest Reevosie? - dźwięczny głos wpadł do jego ucha.

- Plecak, moja pani. Nie byle jaki, bo pewnego kupca, podobno tutaj są dobrej jakości suknie..

- Dobrej jakości? Jedwab? - zdziwiła się kobieta i zeskoczyła z tronu na wyprostowane nogi.
Kołysząc biodrami, podeszła do plecaka i pochyliła się, czekając na odpowiedź.

- Tak twierdził kupiec.  - mężczyzna kucnął i otworzył plecak, a po chwili oczom niewiasty ukazały się różnokolorowe tkaniny.

- Sporo tego. - uśmiechnęła się zadowolona,  lecz po chwili zdała sobie sprawę, że najemnik wypowiedział przed chwilą magiczne słowo "kupiec", które dotarło do niej z nieznacznym opóźnieniem. - Mam nadzieję, że wciąż żyje. Nie jesteśmy bandytami, żeby zabijać każdego napotkanego kupca. Mamy swój cel w tej podróży! 

- Oczywiście, moja pani. Żyje, i ma się dobrze. Jest nawet w obozie..

- Ah... To dobrze. W takim razie możesz odejść i pozwól mu opuścić obozowisko. A za te suknie dajcie coś do jedzenia.  - machnęła ręką, jakby popędzała swojego podwładnego. Nie za wiele myślała o wartości jedwabiu w porównaniu do jadła, ale to chyba niewielka cena za darowanie mu życia. Poza tym materiału nie zje, gdy będzie głodny.

- Zrobię, jak rozkażesz. - najemnik ukłonił się lekko i opuścił namiot.

Oczekiwanie na panią najemników coraz bardziej wydłużało się. Minęło już sporo czasu od zniknięcia Reevosa. Księżyc przysłoniły kłębiaste chmury i stało się ciemniej.

Chłopak miał problemy z usiedzeniem w miejscu, szczególnie, że wszyscy wokół dobrze się bawili. Większość już się zataczała, inni śpiewali, a jeszcze inni zajadali się pieczonym mięsiwem. Chciał się podnieść z ławy, ale dłoń na jego ramieniu uniemożliwiła mu to. Poczuł, jakby chwyciła go za serce i ścisnęła mocno.

- Uważaj chłopcze. Tym razem nie masz na sobie czaru niewidzialności... - szept wpadł do jego ucha, a on wiedział do kogo należy. Czy naprawdę nic nie da się ukryć przed jego mistrzem? Czy to może kolejna próba?

Otillo zrozumiał i poczekał, aż towarzyszący im mężczyźni na ławach stracą czujność. Dobrze, że nie byli zbytnio strzeżeni. Poza tym wino i piwo w dużych ilościach mocno wpływa na percepcję. Okrył się płaszczem i założył kaptur na głowę, po czym czmychnął w stronę namiotu. Lawirując pomiędzy najemnikami, ławami i beczkami dotarł do miejsca, gdzie widział Reevosa po raz ostatni. Oceniając ogromny namiot, postanowił go obejść i poszukać luki w materiale. Ku swojemu zdziwieniu znalazł ją dość szybko i zajrzał.

W namiocie nie było już wojownika, którego spodziewał się zastać. Oczom dwunastolatka ukazała się filigranowa postać o mlecznobiałej skórze. Kobieta nie miała na sobie choćby skrawka materiału. Chłopak przełknął głośno ślinę, przyglądając się zachłannie jej nagiemu ciału. Pierwszy raz widział kobietę bez żadnego ubrania. Co z tego, że stała do niego tyłem, oczy ślizgały się po jej ciele od stóp do głowy, na dłuższą chwilę przystając na krągłych pośladkach. Zaraz po nich dość mocno zaciekawiły go blizny na jej szczupłych plecach. Układały się w chaotyczny wzór - niektóre proste, inne zaś po skosie, w pewnym miejscach nawet przecinały się ze sobą. Były już blade, zagojone, co świadczyło o tym, że powstały dawno temu.

Płomiennowłosa nachyliła się nad plecakiem i zaczęła przebierać w sukniach, przykładała do gładkiego ciała jedną za drugą, aby sprawdzić czy jej pasuje. W końcu zdecydowała się na ostatnią - zieloną.

- Będzie pod kolor oczu! - dźwięcznie mruknęła pod nosem i przekręciła głowę. Loki opadły jej na twarz, gdy schyliła się, widząc czarną okładkę księgi z wygrawerowaną po środku runą. Powoli podniosła grimuar, zieloną suknię wypuszczając z dłoni, która, jak wiele innych, upadła na podłogę. Przewertowała kilka stron i otworzyła szerzej oczy, po czym szybkim krokiem poszła w głąb namiotu, znikając chłopakowi z pola widzenia.

- Eh...  - westchnął Otillo i odchylił głowę od rozerwanego materiału. Zamykając oczy, chciał się skupić i pozbierać myśli. Co dalej? Kobieta znalazła griumar Dorite. Domyślał się, że go nie odzyska, bo nie będzie mógł wejść do namiotu. Szkoda, bo nawet nie zdołał go poczytać, a zżerała go ciekawość, co za zaklęcia były w środku.

Po chwili otworzył oczy, a przed nimi pojawiła się piękna, młoda twarz należąca do kobiety, którą przed chwilą podglądał. W jej szmaragdowych oczach rozbłysły figlarne iskierki.
Złapała go mocno za poły płaszcza.

-  Pójdziesz ze mną, mój mały podglądaczu. - wyszczerzyła zęby i wciągnęła go do środka.

wtorek, 3 lutego 2015

Akt I (cz.IV)

LEKCJA

 

Bagna rozciągały w promieniu kilometra. Próżno było szukać drzew czy zwierząt. Pozostałości, takie jak wielkie gałęzie, głazy, pojedyncze krzaki - osadzone na jednej z malutkich wysepek - fragmenty budowli, wystawały z bulgoczącej i gęstej cieczy. Zamek w centrum stał się jedyną ostoją dla żywych, ale gospodarz nie miał w zwyczaju wpuszczania za mury przypadkowych wędrowców. Szczególnie tych przechadzających się jedyną drogą na bagnach. Droga znikała w ścianie liściastych drzew, które oznaczały koniec mokradeł.



Właśnie tą drogą szedł Xalixyn, wraz ze swoim podopiecznym.

Chłopak z każdą chwilą coraz bardziej odczuwał ciężar skórzanego plecaka. Zastanawiał się, czy faktycznie nie zabrał za dużo zbędnych rzeczy. Przystanął na moment i rozejrzał po ponurej okolicy.

- Mistrzu? Czy jak będziemy w Caelfall, nauczysz mnie, jak posługiwać się magią? - zapytał z nadzieją wyczuwalną w jego głosie.

Mag przystanął, słysząc jego słowa. Spojrzał przez ramię na chłopaka. 

- Bardzo chcesz nauczyć się zaklęć? A teorię już znasz?

- Tak! - wyraz twarzy chłopaka zmienił się na bardziej radosny, gdy mistrz zgodził się go wysłuchać i nie zrugał go.

- Dobrze. Zacznijmy pierwszą lekcję tutaj...

- Tutaj? Ale... - chłopak urwał, gdy tylko poczuł mocne szarpnięcie. Nim się zorientował jego ciało zawisło nad bulgoczącą cieczą, jedynie pod stopami nadal czuł twardą ziemię. Ciężar plecaka z każdą chwilą ciągnął go do dołu. Palce mocno wczepił w przedramię Xalixyna. - Mistrzu.. przestań, proszę!

- Pytanie pierwsze. - mag nie zamierzał przystawać na prośby jasnowłosego. - Ile jest głównych ścieżek magii?

Otillo nie mógł pozbierać myśli, ponieważ wszystkimi siłami skoncentrował się na przeżyciu i nie puszczeniu przedramienia swojego mistrza.

- Cz... cztery..  - odpowiedział pierwsze, co mu przyszło do głowy.

- Źle. - pchnął ręką lekko, aby chłopak jeszcze się obniżył, jeszcze dwie błędne odpowiedzi i zostanie pochłonięty przez bagno. - Siedem. Pytanie drugie: kto jest Arcymagiem kontynentu Miraden? 

Dwunastolatek zaczął panikować, jego nogi długo nie wytrzymają.

- Erdenis.. Razier... - przełknął ślinę.

- Dobrze. Pytanie trzecie: Kto cię nauczył czytać magiczne zwoje?

Oczy chłopaka otwarły się szeroko. Jednak mistrz wiedział o jego podglądaniu.

- D-Dorite.. - odpowiedział drżącym głosem.

- Tak myślałem. - szarpnął chłopaka do siebie.

 Otillo padł na kolana i podparł się rękami, łapiąc oddech. Czuł, jak serce o mało nie wyskoczyło mu z piersi.

- Lekcja pierwsza. Zapamiętaj! Musisz szybciej reagować w takich sytuacjach. Nie mogłeś pozbierać myśli, a nikt nie będzie czekał, aż swobodnie wyciągniesz swój zwój i rzucisz zaklęcie. A jeżeli myślisz, że tak właśnie będzie, to następnym razem zginiesz.. Może nawet z mojej ręki. - stwierdził oschle i ruszył przed siebie. - Podnoś się i chodź! Powinienem zamknąć cię w lochach za złamanie zakazu, ale jesteś mi na razie potrzebny. Następnym razem proś o naukę, gdy już przeczytasz kilka ksiąg i, przede wszystkim, poznasz teorię.

Chłopak ciągle był w szoku, ale bijące mocno serce utwierdzało go w przekonaniu, że nadal żyje. Kolejna zagrywka Xalixyna - ileż to już ich zliczył. Czasami lubił znęcać się nad nim i karać za najmniejsze przewinienie. Tym razem jednak nauczył go czegoś pożytecznego. Przez kilka lat sprzątał i wykonywał rozkazy swojego opiekuna. Nie posiadali żadnej służby. Cały zamek zamieszkiwali oni, Givlert, który teraz przejął rolę gospodarza oraz Dorite, która została wysłana z zadaniem. A on ciągle czekał na chwilę, kiedy będzie mógł za pomocą własnych rąk zawirować magiczną energią i ją uwolnić. W głębi ducha dziękował Dorite, że zostawiła grimuar i pamiętnik - będzie miał sporo czasu, aby przestudiować każdą stronę.

Podniósł się z kolan i popędził za mistrzem, nie mówiąc już nic.

Po jakimś czasie wyszli z bagien.

Ścieżka między drzewami i gęstymi zaroślami była dość wąska, prowadziła do głównego traktu. Od czasu do czasu z ich głębi dobiegał świergot ptaków oraz odgłosy innych, mniejszych zwierząt. Gałęzie trzeszczały, liście szumiały, jakby rozmawiały ze sobą o każdym, kto tędy przechodził, jakby ostrzegały podróżników. Jednak na koniec dały schronienie przed nocą. 

 Następnego dnia z samego rana ruszyli dalej, w kierunku najbliższej wioski.

Marsz w milczeniu okropnie się dłużył. 

Otillowi nagle brakło sił i padł na kolana, tym samym zatrzymując swojego mistrza.

Nie zarządziłem żadnej przerwy. - odpowiedział podirytowany mężczyzna.

- Mistrzu, już nie mam siły, ten plecak jest za ciężki.. maszerujemy bez żadnej przerwy. - zdjął go z pleców i postawił obok.

- Więc spraw, żeby był lżejszy! Inaczej będziesz musiał z nim biec, aby mnie dogonić.

- Nie ładnie tak wykorzystywać dzieciaka. - zza drzew rozszedł się głos, a zaraz za nim wyłoniło się sześciu nieznajomych w czarnych płaszczach i niebieskich, ćwiekowanych zbrojach. Każdy z nich trzymał oręż. 

Mężczyzna po środku różnił się od wszystkich pozostałych: pierwszym, co go wyróżniało, była kolczuga oraz dwuręczny, obusieczny topór, o który się oparł. Był wysoki, o szerokich ramionach. Bez włosów na głowie, jeno z krótką bródką wokoło ust - wykrzywiały się one teraz w lekkim uśmiechu, gdy patrzył na Xalixyna.

Mag wyczuwał jeszcze w pobliżu trzech lub czterech łuczników, skrytych na drzewach albo pomiędzy nimi. Ciężko by mu było walczyć przeciwko wprawnym wojom bez wcześniejszego przygotowania. Szczególnie, że miał powód, aby unikać walki.

Postanowił rozegrać to w inny sposób.

- Wybacz panie. Mój pomocnik musi czasem wiedzieć, gdzie jego miejsce. Jest jeno sierotą, która za prace otrzymuje wyżywienie i kilka miedziaków.

- Za pracę? A nad czym pracujecie po środku drzew. Nadeszliście z bagien?

- Wędrujemy. Jestem kupcem, a on moim pomocnikiem. - skinął lekko głową i dodał w myślach coś o chędożonym i podejrzliwym łysolu.

- Ah. A czym handlujesz, kupcze... - wojownik zaakcentował wyraźnie ostatnie słowo.

- Tkaninami, jedwabiami. Ostatnio zamówienie dostaliśmy z Caelfall, więc nie mamy towarów na handel z podróżnymi. Hrabina zażyczyła sobie kilka sukienek dla swej córki. - Xalixyn miał nadzieję, że jego uczeń jednak nie wyrzucił tych szmat Dorite i będą mogli bez straty sił oraz czasu opuścić to miejsce.

- Pokaż. - rozkazał osiłek.

- Pokaż mu... - mag machnął ręką. - Wyciągnij jedną z sukienek.

Otillo głupi nie był i domyślał się, że jeżeli tego nie zrobi, czeka ich niezbyt przyjemne zakończenie. Z jednej strony miał ochotę wypróbować jeden ze zwojów, które trzymał w tubie, a z drugiej widział przewagę nieznajomych i ewentualne przypalanie ogniem, gdy zirytuje Xalixyna. Otworzył plecak i wyciągnął delikatny, prześwitujący materiał o kolorze polnej zieleni.
Rozciągnął go.

- Takie coś? - wojownik spojrzał porozumiewawczo na kompanów i podszedł do Otilla, dotykając szorstką dłonią jedwabiu. - Delikatne. Może się spodobać naszej pani...

- Wybacz, ale chciałbym przypomnieć, że to wszystko jest zarezerwowane dla naszej klientki w Caelfall.. - szybkie machnięcie topora przerwało dalsze słowa maga. To chyba nie był najlepszy moment na polemikę z barbarzyńcami, którzy nie umieją się zachować. Wykrzywił twarz w grymasie.

- Milcz! Inaczej stracisz głowę, zamiast bagażu. - ryknął. - Pomóżcie chłopakowi z tym wielkim plecakiem. Dziw, że tyle wytrzymał, mając coś takiego na plecach. - skierował słowa do towarzyszy i spojrzał jeszcze na srebrnowłosego. - Jak się zwiesz.. kupcze?

- Nyxliax, panie, a ty?

- Reevos. A teraz ruszaj.



Grafika przedstawia strażnika bagien:
http://czarnystefan.deviantart.com/art/Forest-449762485