piątek, 20 lutego 2015

Akt I (cz.VI)

ZNIKNIĘCIE

 

Mag spoczywał przy ognisku. Skończył obserwację obozu i starał się nie zanudzić. Liczył w myślach najemników, tak jak przed snem liczy się owce. Gdy skończy będzie wiedział, ilu musi zabić w najbliższej przyszłości. Nagle wyczuł, że ktoś zbliża się do niego szybkim krokiem. Uczucie obrzydzenia podpowiedziało mu, że to jego ulubiony, przymusowy "towarzysz".  
Dwaj mężczyźni od samego początku znajomości nie pałali do siebie przyjaźnią.

- Co taki ponury siedzisz, kupcze? - zagadnął Reevos, uśmiechając się i siadając na ławie tuż przy Xalixynie. Widocznie cała ta sytuacja bawiła najemnika. - Co teraz zrobisz bez tych swoich sukienek?

Xalixyn westchnął ciężko, udając zrezygnowanie.

 - Będę musiał wrócić w moje rodzime strony po nowe towary. Mam nadzieję, że moja klientka nie rozkaże mnie ściąć za opóźnienie. Będę wiedział na drugi raz, aby omijać te tereny, w których grasują złodzieje sukien. - uniósł lekko kąciki ust, gdy jego głowę nawiedziła całkiem zabawna wizja: wyobraził sobie przez moment łysego, wielkiego człeka w jednej z tych kolorowych szmatek. 

Oczywiście magowi było wszystko jedno, co się stanie z tymi łachmanami. Miał je wyrzucić wcześniej, ale wpadł na pomysł, że Otillo będzie je nosił w plecaku, aż do momentu, w którym sam pozbędzie się tego niepotrzebnego ciężaru. To miała być dla niego lekcja.

Reevos dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że kogoś brakuje.

 - Gdzie chłopak? - nagłe zdziwienie wyrwało się z jego ust, a uśmiech zmył się z twarzy. - Wrzuciłeś go do ognia?! - warknął. 

- Skądże. - mag odpowiedział bez większych emocji. - Jest moim tragarzem. Chyba nie myślisz, że będę nosił swoje towary na plecach? - uniósł brew, przyglądając się zdezorientowanej twarzy wojownika. Po kilku chwilach milczenia machnął głową, wskazując najdalszy i najciemniejszy zakątek obozu, gdzie znajdowało się kilka latryn. - Jest tam. - spojrzał w kierunku drewnianych budek, od których ludzie trzymali się z dala. Chyba że dopadła ich nagła potrzeba. - I ja też będę musiał zaraz tam zawędrować. - niechętnie dodał.

Rozjuszony wojownik rozejrzał się w około i zaraz po tym podniósł się szybko z ławy.

W pobliżu tylko dwóch najemników wyglądało na takich, którzy zachowali jeszcze trzeźwy umysł. Rozmawiali ze sobą, śmiejąc się od czasu do czasu.

- Wy! - krzyknął. 

Najemnicy podskoczyli, słysząc nagły krzyk. Zdali sobie sprawę, że należał on do ich przywódcy. Czasami człek ten był tak nieobliczalny, że nie wiedzieli, czego się po nim spodziewać. Jego nastrój był jedną wielka huśtawką.
Nie odpowiedzieli nic, tylko stanęli na baczność.

- Weźmiecie ze sobą tego kupca i pójdziecie do latryn. Przy okazji przyprowadźcie dzieciaka. Przypilnujcie ich, żeby nie panoszyli się za bardzo po obozie, zrozumiano?! - powiedział podniesionym głosem. 

Jego zachowanie wydawało się trochę dziwne. Co sam dzieciak mógł zrobić w obozie pełnym wojowników i łowców? Bo przeczuwał, że żaden mag nie uraczył ich towarzystwem w wyprawie. Przynajmniej Xalixyn  żadnego nie wyczuł, a od samego początku skupił się właśnie na tym. Widocznie obawiał się, że malec może zagrozić jego pani? Ona jest słabym punktem ich wszystkich? 

Szedł teraz w stronę latryn, zostawiając za sobą ognisko i rozzłoszczonego przywódcę najemników. 
Gdy tylko do jego nozdrzy dotarł nagły fetor, mag musiał porzucić dalsze rozmyślanie nad tym, co kryło się za maską gniewu Reevosa. Złapał się palcami za nos, ponieważ nie był przyzwyczajony do takich zapachów. 

Kilka drewnianych budek stało obok siebie. Niektóre otwarte, inne zaś zamknięte, a w jednej z tych zamkniętych miał być Otillo - oczywiście, ten był gdzie indziej.

- Co za smród! - jęknął jeden z najemników. 

Zwał się Butt: niski i gruby. Pulchności miał w sobie tyle, że o mało co nie rozerwała pierścieni kolczugi. Nawet ona nie zakrywała w całości jego dużego brzucha, który wylewał się na boki. Małe brązowe oczka osadzone w oczodołach spoglądały znad polików z obrzydzeniem na latryny.

- Chcecie tutaj czekać, panowie? - zapytał Xalixyn.

- Musimy. - odpowiedział Butt, poprawiając krótkimi i grubymi palcami szyszak na głowie.

- Reevos nas zabije, jeśli tego nie zrobimy... - dodał drugi najemnik, Irn. 

Irn, był całkowitym przeciwieństwem jego przyjaciela. Syn grabarza: wysoki i chudy z pociągłą twarzą. Cienkie i długie włosy. Smutne i szare oczy przyglądały się w milczeniu Xalixynowi. Wydawało się, że kolczuga na nim wisiała. Mimo wszystko zasięg jego był bardzo pożyteczny, znakomicie władał włócznią, którą właśnie teraz trzymał w dłoniach.

Obaj byli młodzi. Wyglądali na nieco przestraszonych tym wszystkim. Irn - przez wielu porównywalny do chodzącej śmierci - wyglądał przy Butcie jak ponury żniwiarz, czekający cierpliwie na jedną z ofiar miażdżycy.

- Jeżeli chcecie to doradzam poczekać nieco z dala, może ten fetor nie rozsadzi wam nosów. Ja i tak muszę załatwić swoją potrzebę. Niedługo wyjdę. Zresztą będziecie mieli lepszy widok na wszystkie latryny i zawołacie mojego małego tragarza...

Młodzi mężczyźni spojrzeli po sobie i kiwnęli głowami. 

- Ale tylko kilka kroków. Jak za długo nie będziesz wychodzić to rozwalimy te budki, jedną po drugiej! - zagroził Butt. 

- Dobrze, dobrze. Nie musicie się posuwać do takich rzeczy... - odpowiedział mag. Zrobił kilka kroków w przód, zważając na błoto, które powstało z tego wszystkiego co się robi za zamkniętymi drzwiami. Otworzył je, starając się nie oddychać i postawił stopę na desce - to właśnie ona miała chronić przed utonięciem w tych wszystkich odchodach. W międzyczasie, w jego głowie zrodziło się dość interesujące pytanie: jak długo zdoła wytrzymać na bezdechu? - Za chwilę wyjdę. - rzucił te słowa, zanim zamknął drzwi.

Czas wydawał się stawać w miejscu, gdy się na kogoś czekało.

- Długo nie wychodzi... - stwierdził Irn.

- Masz rację. Musimy to sprawdzić.

Najemnicy po krótkiej wymianie zdań dotarli do latryny, w której ostatni raz widzieli maga.
Nagle drzwi otworzyły się na oścież, a mocny podmuch wiatru zmusił ich oczy do zamknięcia się. Gdy tylko otworzyli oczy, nie zauważyli w środku nikogo, jedynie obraz fekaliów, który powodował mdłości.

Obaj momentalnie zbledli, bynajmniej nie od tutejszego zapachu.

- Nie jest dobrze...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz