poniedziałek, 11 maja 2015

Akt I (koniec)

 

CAELFALL

 

Z upływem czasu niebo przybrało barwę obsydianu, a chmury rozwiały się i zniknęły. Gdzieniegdzie rozbłysły jaskrawe gwiazdy oraz wielki, okrągły przyjaciel nocnych wędrowców - księżyc. To właśnie on, otoczony srebrzystą aurą rozświetlał dębowy las pogrążony w ciemności, przez który biegła szeroka, żwirowa droga prowadząca do miasta.

Tej nocy, dwóch wędrowców, zdanych tylko na siebie, nie zrobiło sobie przerwy na spoczynek.
Xalixyn szedł dość szybko, nie zwracając większej uwagi na podbiegającego doń, od czasu do czasu, ucznia. Wydawało się, że mimo swojej szczupłej sylwetki ma w sobie wiele sił.

- Mistrzu! Idziesz za szybko, nie zrobiliśmy sobie żadnej przerwy od wielu godzin. - powiedział z wyrzutem. Był wyraźnie zmęczony marszem. Małe pięty piekły, a szelki plecaka wpijały się w jego barki coraz mocniej.

Uwaga Otillo początkowo spłynęła po magu, lecz spojrzał ukradkiem na niego. Nie mieli czasu na odpoczynek.

- Musimy zdążyć przed świtem. - odpowiedział oschle. - Pośpiesz się!

- Ale dlaczego.. musimy? - poprawił plecak i znowu podbiegł do mistrza, aby skrócić dzielący ich dystans.

- Ponieważ dzisiaj bramy miasta zostaną zamknięte na wiele dni.

Otillo zdziwił się, unosząc brwi, ale nic przez długą chwilę nie odpowiedział. Rozejrzał się z obawą po otoczeniu, gdy tylko usłyszał hukanie sowy. Małe włoski na karku stanęły, a mocny dreszcz wprawił chłopaka w lekkie drżenie. Miał tylko nadzieję, że spomiędzy tych dużych i grubych drzew oraz bujnych krzewów z kolcami nie wyskoczy żaden dziki zwierz. Zadawało mu się nawet, że w głębi mrocznego lasu zauważył nawet parę żółtych ślepi, przypatrujących się mu z dziwnym błyskiem. W tej chwili zdał sobie sprawę, że gdyby tak było, nie miałby szans na przeżycie. Stał się uzależniony od Xalixyna i w głębi ducha dziękował mu za to, że otoczył go opieką - jaka by ona nie była - i nie pozwolił zginąć od ich pierwszego spotkania.

Poznał go, gdy jego krótkie życie naznaczone było nieszczęściem i samotnością.

Matka Otillo wyjechała bez słowa,  gdy tylko skończył dwa lata. Nigdy nie poczuwała się do rodowego nazwiska, ani nie przywiązywała do budowania więzi z najbliższymi, nawet z własnym synem. Nie pamiętał jej twarzy. Chłopcem zaopiekował się jej rodzony brat, jego wuj Aden Virdeas, i przygarnął go do jednego z większych, miejskich dworów, na którym był hrabią. Mieszkał tam z młodą żoną, dwoma synami, córką i służbą. Aden akceptował siostrzeńca i chciał dla niego jak najlepiej, ale jego dzieci dokuczały nowemu domownikowi prowadzone zazdrością i niechęcią do dziecka Natilli, ich ciotki. Bardziej traktowały go jako służącego, a nie szlachcica, a on - dziecko o dobrym i czułym charakterze - nigdy nie przeciwstawiał się nim i spełniał zachcianki przybranego rodzeństwa.

Pewnej nocy, obudził się w samym jej środku, gdy dotarły do rozdzierające krzyki, które umilkły równie szybko, jak się pojawiły. Potem głośne trzaski drewna i dym ostrzegły chłopaka przed niebezpieczeństwem. Belki podtrzymujące piętro gdzieniegdzie załamywały się pod pożerającymi je gęstymi płomieniami. Jego pokój znajdował się na parterze zaraz obok pomieszczeń dla służby i właśnie dzięki temu zdołał się uratować. Miał prostą drogę na podwórze. Wybiegł czym prędzej w stronę wyjścia. Nie wiedział, dlaczego  nikt go nie obudził, ale na to pytanie odpowiedziały mu milczące zwłoki, o które się potknął. Leżały na korytarzu w kałuży krwi  - zwłoki Adena i jego żony, wpatrzone pustymi oczami w sufit. Wybiegł przed drzwi i poczuł, jak ktoś mocno chwyta go za koszule. Odrzucony na bok upadł na ziemię, a płomienie popędziły korytarzem i buchnęły na podwórze. Gdyby Otillo stał w miejscu, zapewne spłonąłby żywcem. Długo przyglądał się szczupłej sylwetce, która go uratowała. Mężczyźnie o srebrnych, prostych włosach, otulonego płaszczem. Dopiero uderzenie otwartej dłoni w jego policzek, wyrwało dziesięciolatka z szoku, spowodowanego całym tym rozgardiaszem.

- Musisz uciekać.
- przemówił do niego - Będziesz posądzony o podpalenie tego dworu i zamordowanie domowników. Większość wie, że nie jesteś ich prawdziwym synem i straż z pewnością wtrąci cię do lochów za samo twoje istnienie.

- Zabierz mnie ze sobą! - wyrwało się nieoczekiwanie z jego młodej piersi, chociaż w myślach nadal krzyczał: że to nie on, że to pomyłka. Ale władz nie będzie to interesować, a on nie chciał stracić głowy czy zawisnąć na szubienicy.

Tajemniczy mężczyzna uśmiechnął się pod nosem.

Otillo pamiętał te słowa do dzisiaj. Czasami powtarzał je w głowie, gdy przypatrywał się plecom swojego mistrza, na których zawsze wisiał ten sam jedwabny płaszcz co wtedy. Nie było po nim widać upływu lat.

- Czemu idziemy do Caelfall? Po co? Z pewnością nadal mnie tam szukają. - Otillo nieświadomie wypowiedział swoje myśli na głos.

Mag usłyszał. I znowu zerknął na młodziana.

Wyglądał tak samo jak w dniu, gdy uratował mu życie. Jasne, kręcone włosy prawie ciągle tej samej długości. Przycinał je, aby sięgały ledwo do szczupłych ramion i odsłaniały jego wysokie czoło, na którym pojawiła się zmarszczka zamyślenia. Lekko wklęsłe policzki, trójkątna twarz, prosty, zadarty nos i para niebieskich oczów z ukrytą weń siłą woli i życia. Jego matka nie miała zapewne problemów z wydaniem tej kruchej istoty na świat. Oczywiście wiele musiał się jeszcze nauczyć, ale był w nim potencjał i Xalixyn to widział.

Postanowił, że odpowie na kilka jego pytań, wszak długo go trzymał w niepewności. Może się bał, że mag chce go oddać straży?

- W Caelfall są informacje, których potrzebuję, a także przeszłość związana z tobą. Wyruszyliśmy w podróż, aby odszukać pewien "artefakt".
- zamyślił się na chwilę. Czy części ciała lisza porozrzucane po całym świecie można nazwać artefaktami? Poza tym Otillo widział jego rytuał, gdy za pomocą magii starał się wchłonąć i przyswoić rękę nieumarłego arcymaga. Ale z pewnością nie zdawał sobie sprawy z wagi tego wydarzenia. - Potrzebuję kilku ludzi do tego zadania, więc zdam się na najemników, którzy nie zadają więcej pytań, niż krótkie "ile?".

Otillo słuchał mistrza z uwagą i zastanawiał się nad pierwszym jego zdaniem. Przeszłość z nim związana? Czy on zamierza wrócić tam, gdzie się widzieli po raz pierwszy...

Z zamyślenia wyrwał go brzdęk monety i zauważył jak złoty krążek leci łukiem prosto do niego. Chłopak wykazał się niezwykłym refleksem i pochwycił za monetę, przypatrując się po chwili herbowi rodu Xalixyna, trójgłowemu wężowi. Jaką to miało wartość?

- Za to kupisz w mieście księgę zaklęć dla nowicjuszy. Nauczysz się tam powszechnych czarów, które z pewnością ci się przydadzą. Umiesz czytać magiczne znaki, więc sobie poradzisz. Jeszcze powinno ci zostać, więc wynajmij dla nas nocleg w jednej z karczm. Równo o północy, gdy księżyc będzie wysoko na czarnym niebie, powinienem wrócić, więc poczekasz przy bramie, przez którą wejdziemy. - mag wyciągnął rękę i wskazał na tę, która znajdowała się przed nimi. - Widzisz? Zbliżamy się.

Wzrok blondyna padł na kamienną bramę, która była jedynym sposobem na przekroczenie tego grubego muru. Wznosił się prawie na wysokość koron dębowych drzew, a ledwo dostrzegalne nań ruchy, wskazywały na to, że ktoś ciągle po nim maszerował i patrolował. 

Dwójka wędrowców po jakimś czasie zbliżyła się do dużego i stylowego powozu, który stał już tam od pewnego czasu.

Woźnica rozmawiał z kilkoma strażnikami.

- O której zamykacie bramy? Hrabina pragnie wiedzieć. - zapytał straszy mężczyzna, siedzący na koźle.

- Niedługo, gdy tylko słońce wyłoni się zza gór. - powiedział jeden ze strażników i rozejrzał się.
Pomarańczowo - żółta łuna powoli rozświetlała pogrążony w ciemności horyzont. Co świadczyło o tym, że czasu do zamknięcia bram nie pozostało za wiele. Gdy tylko słońce w całości zawiśnie nad górami, wszystkie wejścia i wyjścia do Caelfall zostaną zamknięte na kilka dni.

- Wio! - krzyknął, a sześć zaprzęgniętych do powozu koni ruszyło przed siebie. Straszy mężczyzna kiwną głową na znak podziękowania.

Strażnicy odprowadzili wzrokiem powóz i zaraz to zerknęli na ostatnich przybyszy. Mężczyzna i chłopak, obaj bez słowa przekroczyli bramę.





***

Człek nagle otworzył zmęczone oczy. Poczuł jak miękki fotel i ciężkie powieki ponownie wymuszają na nim sen. Nie mógł  jednak pozbyć się dziwnego przeczucia, że w takim momencie nie powinien znowu zasypiać. Pochylił się lekko nad niskim, lecz rozległym stołem, gdzie spoczywała miniaturowa makieta całego kontynentu i podrapał się lekko w głowę. Kościste palce zatańczyły przez moment na rozległej łysinie.

- Niedobrze... - mruknął do siebie starszy mężczyzna i wyciągnął z kieszeni swej niebiesko-szarej szaty magiczny, złoty okular. Miał prawie osiemdziesiąt lat i wzrok nie taki jak pół wieku temu. Niestety starości nie da się pokonać żadnymi czarami. Palce z łysiny przeniósł na długa siwą brodę i przeczesywał ją powoli w zamyśleniu.

- Magia na całym kontynencie zaczyna wariować, niedługo stanie się coś nieodwracalnego. - powiedział do siebie Erdenis, wiedząc, że jego zadaniem, jako arcymaga, jest to powstrzymać.





Koniec aktu I.




To był początek wędrówki dla Otillo, który dowie się z czasem, jak ważne jest zaufanie i jak łatwo można je utracić. Pokaże drzemiącą w nim siłę.

Xalixyn, przekona się o tym, że błędy przeszłości mogą pokrzyżować plany przyszłości, a stworzenie odpowiedniej drużyny będzie wymagało nie lada wysiłku.

Oblężenie obozu najemników Rishe dopiero się zaczyna. Dziedziczka rodu Fimera przemieni swoją nienawiść w zakazane uczucie, a także zaskoczy Reevosa i pozostałych najemników swoimi decyzjami.

Dorite będzie musiała stawić opór i ochronić uwolnione dzieci przed Givlertem, potworem Xalixyna. Spotka także niedługo swoje przeznaczenie.

Wydarzenia w Tilos zmuszą Ameliee ucieczki i przyjęcia dziedzictwa zaszczepionego w niej gdzieś głęboko przez matkę.

Arcymag Erdenis opuści swoją wieżę i wyruszy ze stolicy na poszukiwanie źródła rozpoczynającego się, magicznego kataklizmu.

poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Akt I (cz.XII)

 FETYSZ

 

Po namiocie rozchodziły się ciche, zmysłowe jęki.

Kobieta siedziała na tronie obitym grubym futrem i ocierała o nie swoje rozgrzane, zroszone kropelkami potu ciało. Ogromne podniecenie zwinnie prowadziło jej dłonie po mlecznobiałej skórze. Zaczęła od nabrzmiałych piersi, kierując się w dół po płaskim brzuchu na jej najczulszy punkt pomiędzy smukłymi udami. Miała zamknięte oczy, a ciemność po chwili została rozwiana wizjami przeszłości i ulatującym życiem z istot, które zabiła. Właśnie one wprawiały ją w obecny stan i wcale jej nie przeszkadzało pobrzękiwanie łańcuchów, które od czasu do czasu wygrywały smutną melodię z głębi namiotu. Wyginęła swoje ciało w lekki łuk i odchyliła głowę w tył, przygryzając miękkie wargi, po czym opadła na siedzenie.

Jęki zastąpił ciężki oddech. Długie pieszczoty potrafiły lekko zmęczyć.

Do czułych uszu Rishe dobiegły krzyki z zewnątrz, a ona otworzyła powoli oczy, rozglądając się po ciemnym wnętrzu swojego azylu. To właśnie one przerwały jej osobisty rytuał.

Na samym końcu kręcił się półnagi mężczyzna z workiem założonym na głowę. Worek miał jedynie otwór na usta, a mężczyzną był nikt inny jak Butt. Odziany tylko w spodnie przemieszczał się na klęczkach z miejsca na miejsce.

Rudowłosa podniosła się z tronu i wyprostowała, przeciągając filigranowe ciało. Zarzuciła na siebie jedną z sukienek, które zostawili jej uciekinierzy. Chłodna podłoga dopiero studziła gorąc jej podniecenia.

- Wiesz, że trochę mnie rozprasza, jak się ruszasz i hałasujesz?
- zwróciła się do swojego niewolnika i zrobiła kilka kroków w jego stronę. Pochyliła się tuż nad nim i złapała go za worek, odchylając jego głowę do tyłu. - Ale nie tak bardzo jak te wrzaski na zewnątrz! - warknęła i puściła głowę mężczyzny. Omiotła go wzrokiem i zaśmiała się pod nosem. Kopnęła nagle Butta w bok, aby się przewrócił.

Mężczyzna jęknął głośno.

- Przepraszam! Już więcej nie będę się ruszał!
- krzyknął, bojąc się kolejnego kopniaka.

- Podnieciły cię moje jęki? - kobieta wyciągnęła nogę, aby stopą przygnieść wybrzuszenie między nogami grubego mężczyzny. Musiała przyznać, że było dość spore, jak na takiego prosiaka, który służył jej jako worek do wyładowywania swoich złości i dziwnych zachcianek.

Jego ciało gdzieniegdzie pokrywały blizny i siniaki, a także wydawał się nieco chudszy. Wszak był tylko karmiony resztkami.

Przestraszony Butt nie odpowiedział nic. Czuł, że nie może zapanować nad swoim przyśpieszonym krążeniem krwi.

- Tak myślałam. - prychnęła pod nosem. Wyraźnie nie była w humorze, gdy rozproszyli ją w takiej chwili. Szybkim krokiem opuściła namiot.

To co zobaczyła na zewnątrz wprawiło ją w lekkie zakłopotanie.

Deja vu.

W obozie znowu zapanował chaos, żołnierze biegli w różne strony i chwytali za swoj oręż.  Większość pognała w stronę zniszczonej bramy.

- Pani! - znajomy głos przykuł jej uwagę, a po chwili zobaczyła przed sobą Reevosa.

- Co się tu dzieje?

- Atakują nas tubylcy.

- Tubylcy? Czekali, aż bramy zostaną otwarte albo zniszczone?
- mimo tej sytuacji na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech.

- Na to wygląda. Nie byli w stanie przebić się przez palisadę bez odpowiednich machin, więc czekali na dogodny moment. Nie zdążyliśmy naprawić bramy na czas.

- Nic nie szkodzi. - wyciągnęła rękę przed siebie, a nad jej dłonią pojawił się duży płomień.  - Ilu ich jest?

- Ciężko było ich policzyć, gdy tylko światło księżyca oświetla przerwy między drzewami, ale szacuję, że około setki. Jakie rozkazy?

- Niech strzelcy rozpoczną ostrzał. Pawęże mają ustawić się w szeregu i zakryć wyrwę w palisadzie. Jeźdźcy wyjechać drugą bramą. Biegnij Reevosie i wykonaj moje rozkazy.

- Tak jest! - Reevos ukłonił się niedbale i pobiegł w stronę bramy.

- Zdaje się, że jednak dzisiaj osiągnę orgazm. - dodała cicho Rishe, oblizując usta.

czwartek, 9 kwietnia 2015

Akt I (cz.XI)

 TILOS



Podczas sprzątania jednej z zamkowych bibliotek, natknęłam się na czarną księgę, która od razu przyciągnęła moją uwagę. Trzymając ją w dłoniach i przecierając zakurzoną okładkę, przyglądałam się tajemniczej runie. Chciałabym kiedyś się z niej uczyć, chociaż jej strony były niezapisane. Bardzo mnie to zdziwiło. Dlaczego ta księga była jeszcze w bibliotece, jeżeli nie służyła do niczego? Zastanawiałam się nad tym przez wiele dni, przyglądając się jej leżącej na moim biurku. Niedługo po tym uzyskałam odpowiedź.

Nadszedł dzień moich szesnastych urodzin i zostałam wezwana do jednej z komnat rytualnych. Tam miała się odbyć moja uroczystość uzyskania pełnoletności i stania się pełnoprawną adeptką magii. Chociaż to nie przypominało żadnej uroczystości.

Mistrz Xalixyn stał przy niewielkim stoliku, na którym spoczywał złoty puchar. W ręku trzymał sztylet z rękojeścią w kształcie trzech przeplatających się węży. Milczący, oświetlony przez roztańczone płomienie świec wyglądał naprawdę złowrogo. Poczułam uścisk w klatce piersiowej, ale jego słowa: "podejdź tu" rozwiały we mnie strach. Mistrz szybkim cięciem rozciął wewnętrzną część swojej dłoni i zacisnął ją w pięść, upuszczając krwi do pucharu. Zastanawiałam się, czy jestem właśnie świadkiem czegoś niezwykłego, jednego z rytuałów maga krwi z rodów Adriellów. Moje dłonie samowolnie sięgnęły po chwili po złote naczynie, gdy tylko połowa została napełniona, i wypiłam. Nigdy nie próbowałam krwi.

Nie pamiętam, co się stało później, gdy upadłam na podłogę. Następnego dnia obudziłam się w swoim pokoju. Od razu spojrzałam na biurko w obawie, że straciłam tę tajemniczą księgę, jednak nadal tam leżała. Gdy znowu ją miałam na kolanach, jej strony ukazały magiczne symbole, które stworzyły słowa, potem zdania, aż na końcu inkantację zaklęć. Czując nadal ból w swoim żołądku i pieczenie w przełyku, ogarnęła mnie niewypowiedziana radość...

- Gdzie.. jestem?

Otillo oderwał się od czytania i szybko zamknął pamiętnik Dorite. Schował go za plecy, gdy tylko usłyszał słowa swojego mistrza. Spojrzał w jego stronę.

Mężczyzna próbował podnieść się z łóżka, na którym wypoczywał, ale po chwili jęknął i opadł z powrotem.

- Dlaczego bolą mnie plecy? - mag wydawał się nie pamiętać wszystkiego po ucieczce z obozu najemników.

- Spadłeś z konia, panie. - odezwała się dziewczyna, wchodząc do pomieszczenia.
Była młoda - około dwudziestu lat - o długich włosach koloru platyny, ubrana jedynie w białą, jedwabną sukienkę. Jej różowe usta rozciągnęły się lekko, posyłając mężczyźnie przyjazny uśmiech. - A jesteś w moim domu.  - podeszła do swoich gości, w rękach trzymając drewnianą tacę z dużą miską nań. - Opatrzyłam rany, najbardziej mnie niepokoiła pańska ręka... nawet moje zioła i zaklęcia nic nie pomogły. Mogłam jedynie ją zabandażować. - mówiła, pomagając Xalixynowi usiąść i położyła tacę na jego nogach. - Pozwoliłam sobie wykorzystać wasze suszone mięso i zrobiłam zupę. Powinieneś panie jeść, aby poczuć się lepiej. - jej dźwięczny głos był niezwykle przyjemny dla ucha, ale dziewczyna mimo swoich szczerych słów nie wyglądała na szczęśliwą.

Mag nie odpowiedział nic, przyglądając się gęstej zupie, w której pływały kawałki mięsa, ziemniaków oraz marchwi. Zabandażowaną ręką podniósł drewnianą łyżkę. Dobrze, że przestała mu dokuczać. Poczuł jednak coś dziwnego, jakby coś w głębi niego się zmieniło i domyślał się, co to takiego.

- Jesteśmy w Tilos?
- zapytał i zaczął jeść.

- Nieopodal. Tilos jest na górze, wystarczy wejść po kamiennych schodach i zaraz droga doprowadzi was do wioski.

- Dlaczego mieszkasz z dala od wioski, jesteś zielarką? Powinnaś żyć bliżej ludzi. -  mówił w przerwach, gdy napełniał łyżkę.

- Jestem zielarką i alchemikiem, znam też kilka zaklęć uśmierzających ból, ale niestety mieszkańcy wygnali mnie z wioski jakiś czas temu. Chociaż w ostateczności przychodzą do mnie o pomoc.

- Wygnali cię? - mag uniósł brew. Nie rozumiał dlaczego chłopi mogli wygonić tak młodą, ładną dziewkę, ale wyczuwał w niej coś dziwnego.

- Mój ojciec był medykiem. Pochodził z Caelfall i któregoś razu przyjechał do Tilos, gdy mieszkańcy zachorowali na nieznaną chorobę. Moja matka mieszkała w wiosce, a raczej na jej obrzeżach, w podniszczonej chacie... - urwała na chwilę i zabrała tacę z pustką miską od Xalixyna.  -  była wiedźmą i odmówiła pomocy mieszkańcom. Wszystko przez wcześniejsze zachowania wieśniaków, którzy nie szczędzili jej szyderstw, a także obrzucali kamieniami. Doszło do tego, że w przypływie gniewu jeden z nich dźgnął ją nożem. Gdyby nie interwencja mojego ojca, zapewne nigdy bym się nie narodziła. Przez wiele lat było spokojnie, aż do momentu, gdy ojciec musiał wyjechać daleko na południe i zostawił mnie oraz moja matkę. Kilka dni później moja matka została zamordowana, a mnie wygnali poza wioskę... do tej chaty.

Xalixyn rozejrzał się po pomieszczeniu sypialnym. Drewniane ściany i sufit były podniszczone. Niektóre dziury dziewczyna zakryła własnej roboty malunkami, a także dobudowała kilka półek, na których postawiła dzbany różnorodnych kwiatów i ziół. W sypialni unosił się zapach lawendy. Otwarta okiennica odsłaniała widok na kilka drzew oraz dróżkę prowadzącą do kamiennych schodów.

- Minęło dziesięć lat od tego momentu, mieszkam tu sama, podróżuję czasami do Caelfall. Uzupełniam zapasy i pomagam tam ludziom, którzy mimo wszystko potrafią okazać wdzięczność.

Otillo przetarł wierzchem dłoni swoje oczy, wycierając pojawiające się w kącikach oczu łzy. Może to właśnie jej samotność powodowała uczucie żalu, które ścisnęło jego serce. Musiała być naprawdę silna, że pomimo tego ciężaru chciała przeżyć kolejny dzień. Czy to właśnie przez to chciała czuć się potrzebna i pomagała ludziom?

- Jak się nazywasz? - zapytał mag.

- Ameliee. - jej kąciki ust uniosły się lekko, gdy usłyszała swoje imię, największą i najcenniejszą pamiątkę po swojej matce.  - Potrzebujesz czasu, panie, aby się ubrać? Zapewne chcecie już ruszać w swoją drogę? - zapytała, odwracając się w stronę drzwi.

- Tak. Niedługo wyruszamy.

Dziewczyna kiwnęła głową, a lekki uśmiech na jej twarzy stał się wspomnieniem. Zniknęła po chwili za drzwiami.

- Co masz w ręku? - mag zwrócił się do chłopaka. Doskonale widział jak chowa rękę za plecy. Był takim nieuważnym dzieckiem.

- Yyyy... nic, mistrzu.

- Pokaż to.

Uczeń posłusznie wyciągnął w stronę maga małą, oprawiona księgę z dużą, starannie napisaną literą "D" na okładce.

- Ah. Rozumiem, że to rzecz należąca do Dorite. - zmrużył oczy i rzucił okiem na leżący plecak obok jego chudych nóg. - To powinieneś także mieć grimuar. Sam fakt, że posiadasz coś należącego do Dorite, świadczy o tym, że szperałeś w jej pokoju.

Dwunastolatek spuścił głowę, gdy ogarnęło go uczucie wstydu. Nie powinien wchodzić do czyjegoś pokoju bez pozwolenia, ale to było silniejsze od niego.

- Nieważne. Podaj mi ten grimuar. Nawet dobrze, że go masz. - powiedział nieco łagodniej.

O dziwo nie zirytował się jak zawsze i odebrał księgę od młodziana, kładąc ją w miejsce, gdzie przed chwilą spoczywała taca z zupą. Otworzył ją i przewertował kilka stron. Wodził palcem po pustych dla chłopaka stronicach, ale mag widział dokładnie każde zapisane słowo. Nie robił tego bez celu, szukał odpowiedniego zaklęcia, którym przywita swoje przywrócone, magiczne siły.

W pewnym momencie zamknął księgę.

- Zbieraj się.

Nie minęło dużo czasu, zanim mag ze swoim podopiecznym przyszykowali się i wyszli z chaty zielarki.

Dziewczyna czekała przy drzwiach, chcąc ich pożegnać.

- Ameliee. - mag zwrócił się do dziewczyny.

- Słucham?

- Gdyby coś się stało w wiosce, radziłbym ci ją opuścić. Udaj się do Caelfall. Powinnaś tam zamieszkać i zacząć nowe życie. Jestem wdzięczny za opiekę. - złapał za jej rękę i położył na otwartej dłoni złotą monetę. - Z pewnością starczy na początek.

- Nie musisz, panie.. - powiedziała cicho.

- Nie muszę, ale chcę. Żegnaj.

Przez długą chwilę Ameliee wpatrywała się w dwie oddalające się sylwetki. Wspinali się po kamiennych schodach, a gdy weszli na górę, zniknęli z jej oczu. Spojrzenie utkwiła w złotej monecie z symbolem węża.


- Jak się czujesz, mistrzu? - zapytał Otillo.

- O wiele lepiej niż ostatnio. Jeżeli miniemy tę wioskę, zostanie nam jeden dzień drogi do Caelfall.

Chłopak na chwilę przystanął, zastanawiając się nad największym handlowym miastem w tej krainie. Było drugie co do wielkości po stolicy królestwa. Czy zmieniło się przez te kilka lat?

Wioska do której doszli nie była duża, na jej środku widniała duża studnia, gdzie ludzie napełniali swoje wiadra zimną wodą. Większość mężczyzn o tej porze uprawiała pola, a także chodzili do lasu zbierać owoce. Kobiety zajmowały się dziećmi i domostwem.

Wioski w pobliżu miast zaopatrywały je przede wszystkim w żywność, jeżdżąc od czasu do czasu na targowisko i rozbijając kramy ze skrzynkami różnorakich owoców, warzyw i mięsa hodowlanych zwierząt. Oczywiście, musieli też oddawać pewną część jako podatek dla królestwa.

Xalixyn przystanął przy studni i pochylił się, oceniając jej głębokość. Prócz kilku chat w pobliżu, nie zauważył w ich pobliżu zbyt wielu ciekawskich mieszkańców. Wcześniej dostrzegł zawaloną chatę. Czy to było miejsce, gdzie Ameliee mieszkała przed laty ze swoją matką? - pomyślał i wyciągnął spod połów płaszcza malutki, kryształowy flakonik, otworzył go i wrzucił do studni. Miał nadzieję, że nikt tego nie zobaczył. Zabandażowaną dłonią wsparł się o kamienną studnię, a jego usta wypowiedziały kilka magicznych słów.

- Venenium dir trist.


Czarna aura otuliła przedramię maga. Z upływem czasu stawała się coraz bardziej intensywniejsza i złowroga, pochłaniając okoliczne światło. Chwilę później oderwała się od ręki maga, podążając za flakonikiem.

Otillo przyglądał się temu wszystkiemu i zastanawiał się, co takiego robi jego mistrz, ale nie wyglądało to na nic dobrego.

- Ruszajmy. Jutro z rana powinniśmy dotrzeć do bram Caelfall.

- Dobrze, mistrzu.


piątek, 20 marca 2015

Akt I (cz.X)

LOCHY

Obudziły ją krzyki roznoszące się echem po zimnym, ciemnym korytarzu.

- Nie! Zostaw mnie! - młodzian krzyczał nieprzerwanie, próbując wyrwać się z wielkiej łapy potwora, który odciągał go od reszty przestraszonych dzieciaków.

Wszystkie uciekły gdzieś w głąb celi. Skuliły się drżąc i łkając. Nie miały nawet szans, mierzyć się z ogromną istotą, na którą patrzyły z przerażeniem.

Na pewien sposób dziewczyna miała dosyć krzykacza, jego piskliwy głos drażnił jej uszy. Chociaż powinna się do tego przyzwyczaić - nie był wyjątkiem, był tylko kolejną ofiarą. Siedziała na grubym i z lekka podartym kocu. Była sama w przestronnej celi. Zastanawiała się, ile to już czasu nie odezwała się do nikogo choćby jednym słowem. Podeszła na czworakach do grubych, żelaznych krat i objęła dwa grube pręty dłońmi, czując nieprzyjemne zimno metalu. Śledziła wzrokiem, jak Givlert ciągnie za sobą przestraszonego i szamoczącego się chłopca o jasnobrązowych włosach.

Miał na sobie jedynie podartą, płócienną koszulę. Machał gwałtownie nogami, chcąc o coś zaczepić. Naiwnie myślał, że się w jakiś sposób uratuje albo przynajmniej opóźni swoją śmierć.

Gardalh przeciągnął go przez otwarte drzwi i rzucił brutalnie na stół.

Młodzian jęknął, czując, jak uderzenie o twardą powierzchnię stołu odbiera mu dech w piersi. Chciał coś powiedzieć, krzyknąć, ale nie był w stanie. Przyglądał się tylko, jak Givlert przypina jego nadgarstki stalowymi kajdanami.

- Puść mnie! - krzyknął, gdy doszedł do siebie i szarpnął gwałtownie ręką.

Łańcuchy zabrzęczały, uświadamiając chłopaka, że nie ma już ucieczki przed tym, co nastąpi. On także, słyszał wcześniej krzyki agonii kolegów i koleżanek z celi, gdy potwór wyciągał ich z więzienia, a potem oprawiał niczym zwierzęta. Jego spojrzenie śledziło wielkiego i przygarbionego gardalha, który przeszukiwał właśnie jedną z półek.

Przesunął w bok duży słoik z odciętą tuż nad kostką ludzką stopą.

Pomieszczenie, do którego została zaciągnięta nowa ofiara, było oświetlone przez zaledwie kilka na wpół wypalonych świec.

Givlert odwrócił się, trzymając w rękach długi, zakrzywiony nóż oraz wielki tasak.

- Nie! - znowu wrzasnął chłopak, a w jego oczach pojawiły się łzy. Bał się tak bardzo, że zaczął łkać.

Po chwili z ciężkim i wilgotnym powietrzem zmieszał się zapach moczu.

Sługa Xalixyna nie posiadał żadnych ludzkich uczuć. Nie znał współczucia, litości i żalu. Na życzenie swojego mistrza przybierał maskę gniewu i żądzy krwi, aby jak najszybciej pozbyć się ich wrogów, a za razem całego rodu Adriellów.

W tej chwili był beznamiętny. Z ponurym i jakże poważnym obliczem wykonał zamach i wbił ostrze noża prosto w pierś chłopaka - krew trysnęła mu z rany, jak i z ust, a po chwili jego oczy wywróciły się na drugą stronę. Kilka cięć starczyło, aby otworzyć całą klatkę piersiową ofiary. Wyjmował z jej środka narządy wewnętrzne i wrzucał do misy nieopodal stołu. Gdy skończył, uniósł tasak i oddzielił głowę młodziana od reszty jego ciała.

Dorite przyglądała się całemu zabiegowi z nutą przerażenia i pewnej fascynacji. Widziała to już któryś z kolei raz, ale nigdy nie mogła odwrócić wzroku. Odepchnęła się od krat dopiero w momencie, gdy Givlert skończył i skryła w kącie swojej celi, obejmując ramionami podkulone nogi. Podbródek oparła na kolanie, spoglądając wprost na celę dzieci, które nadal w przerażeniu zakrywały uszy, nie chcąc słyszeć krzyków z pomieszczenia obok. Każde z nich czeka podobny los. Jak dobrze pamiętała, chłopak, który stracił przed chwilą życie, był bratem jednej z dziewczynek.

Drzwi trzasnęły - oznaczało to koniec morderczego zabiegu.

Gilvert wyszedł ze swojej sali tortur - którą zwał kuchnią - i przeszedł cały korytarz, aby wejść po schodach. Zaraz potem zniknął na kolejnym poziomie.

- Dorite? - dziwny, nieznajomy szept dotarł do jej uszu, a przed nią pojawiła się eteryczna sylwetka jednego z duchów tego zamku. Na początku myślała, że to duch samego Xalixyna, ale szybko przekonała się, że się myliła.

- Kim.. - przełknęła ślinę, czując, że jej głos jest niesłyszalny. - Kim jesteś? - spojrzała nań bursztynowymi oczami i poprawiła dłonią orzechowe włosy, odgarniając je na bok.

- Kimś, komu nie podobają się praktyki jednego z gardalhów.

Nagle w powietrzu, przed oczyma Dorite zawisł krążek pełen kluczy.

- To są klucze Gilverta?

Zjawa kiwnęła głową.

- Nigdy nie popieraliśmy w rodzie praktykowania czarnej magii, chociaż nasz ród słynął z magów krwi. Musiałem nawet wypędzić rodzonego brata z naszych włości przez jego zamiłowanie do nekromancji. - zjawa zrobiła krótką pauzę. - Mimo wszystko, chcemy się odegrać na Xalixynie. Chociażby uwalniając cię i te dzieci obok...

- Ale... dlaczego ja? - niezbyt rozumiała dlaczego duch chce ją wyznaczyć do tego zadania, chociaż co ona miała zrobić? Uwolnić je i uciekać? Przecież nie zdoła podnieść bramy, a Gilvert ich wszystkich schwyta albo zabije bez większego problemu. Bijąc się z własnymi myślami, poczuła chłodny dotyk.

Palce zjawy pochwyciły za podbródek dziewczyny, aby skierować jej spojrzenie na swoje eteryczne lico.

- Masz takie same oczy jak my, a w sobie naszą krew. Gardalh nie może cię skrzywdzić, nawet jak sprawisz mu kłopot, zabicie cię nie wchodzi w rachubę.

Z każdym kolejnym zdaniem w myślach Dorite rodziło się coraz więcej pytań.

- W pomieszczeniu, gdzie gardalh dokonuje swojej rzezi na niewinnych dzieciach, pod stołem jest klapa. Zejdziecie drabiną do kanałów, a tam już będziecie musieli sobie poradzić sami. Jest kilka wyjść z dala od zamku. Za naszych czasów kanały miały służyć za drogę ucieczki podczas oblężenia..

Zjawa rozmyła się po tych słowach, a pęk kluczy brzęknął, gdy uderzył o z kamienną podłogę.

Dorite drżącymi złapała za upuszczony przedmiot i podniosła się z podłogi.
Ucieczka jest lepszym wyjściem niż czekanie na śmierć z ręki Givlerta.

Zgrzyt zamka znowu zwrócił uwagę przestraszonych dzieci, ale tym kto otworzył kraty, była młoda dziewczyna, a nie wielki, przerażający potwór.

- Chodźcie! Uciekamy stąd... - na twarzy Dorite pojawił się nikły uśmiech, który miał być zapewnieniem jej szczerych intencji.

środa, 11 marca 2015

Akt I (cz.IX)

 OGIEŃ

 

Kobieta jęknęła.

Rozcięcie na szyi nie było głębokie, ale spowodowało nagły i intensywny ból.

Rishe złapała dłonią za ranę, czując jak pomiędzy palcami sączy się gęsta, szkarłatna ciecz. Na szczęście nie czuła, jak poza krwią ulatują z niej siły. Widocznie mag starał się tylko odwrócić jej uwagę od swojego zniknięcia. Nim się spostrzegła, usłyszała trzepot materiału, w miejscu gdzie niedawno zniknął Otillo.

- Biegnij i łap jakiegoś konia! - mag klepnął chłopaka w plecak, który założył przed wykonaniem powierzonego mu zadania. Poczuł, że niewiele tam ma, ale coś twardego, w co uderzył, przykuło jego uwagę. Zainteresuje się tym później, gdy już znajdą się na spokojnym trakcie.

Mentor i jego uczeń biegli pośrodku tego zamieszania, unikając koni, które zerwały się i pogalopowały we wszystkie strony, oraz zdezorientowanych najemników, aż w końcu dobiegli do jednej z zagród.

Koń zarżał ostrzegawczo, przeskakując z miejsca na miejsce.

Xalixyn podczas pobytu w latrynie użył zwoju niewidzialności - jednego z dwóch, które miał w tubie. Nie poszedł jednak od razu do namiotu, tylko ukryty przed wzrokiem każdego otworzył zasuwy zagród dla koni, dzięki czemu przestraszone mogły swobodnie uciec od zagrożenia, jakim w tym przypadku był ogień.

- Większość zwierząt boi się ognia. - mag dotknął dłonią końskiego łba i złapał za uzdę, drugą ręką otwierając zagrodę. O dziwo zwierzę uspokoiło się. Wskoczył na na jego nowego wierzchowca i trzymając wodze, wyciągnął rękę w stronę podopiecznego. - Wsiadaj i postaraj się nie spaść. Musimy jak najszybciej stąd uciekać. Narobiliśmy trochę zamieszania.

Chłopak przez chwilę patrzył na maga, który nie wydawał się teraz taki oschły i srogi jak wcześniej. Czy mimo wszystko przejmował się nim? To po to wszedł do namiotu i groził pani najemników? Będzie musiał o to zapytać. Jakby nowe siły wstąpiły w jego chuderlawe ciało i wskoczył na konia z pomocą opiekuna.

Płomiennowłosa wybiegła wściekła z namiotu.

Przyglądała się przez chwilę temu nocnemu zamieszaniu. Czy powinna się zemścić na nim, czy też puścić go wolno? - zadała sobie w myślach pytanie. Dłonią przetarła przypaloną lekko ranę na szyi. Gdyby tylko chciał, mógłby ją bez problemu zabić i nikt by się nie dowiedział.

- Jeżeli zostawił bliznę, nigdy mu tego nie wybaczę! - wycedziła pod nosem i spojrzała w stronę bramy.

Mag wraz z chłopcem ruszyli galopem przed siebie.

Większość najemników była zbyt zajęta uspokajaniem złapanych koni i gaszeniem pożaru palisady w pobliży bramy, żeby gonić uciekinierów. Jednak ci na wieżach postanowili zatrzymać ich siłą.

Pierwsze wystrzeliły kusze, a zaraz po nich łuki. Kilka bełtów chybiło, ale dwa z nich wbiły się w plecak.

Gdyby Otillo nie odchylił się w bok i nie zasłonił plecakiem, zapewne zostałby zraniony. Być może to ten nieszczęsny, pusty grimuar uratował mu życie.

Kolejna strzała odbiła się od ramienia maga i upadła na ziemię.

Magiczny płaszcz wypełnił swoje zadanie. Chronił go przed pociskami wszelkiej maści, sprawiając, że zwykłe, niemagiczne przedmioty odbiją się od niego jak od kamiennej ściany.

Mimo dalszych prób strzelcy poddali się. Cel poruszający się w nocy pomiędzy drzewami ciężko było trafić. Nawet wyborowy kusznik lub łucznik mógłby mieć z tym problem. Doszli także do wniosku, że nie powinni zabijać niewinnego dziecka czy zwierzęcia. Tym czynem mogli poważnie narazić się swojej pani, a wiedzieli czym to się kończy...

- Reevos! - krzyknęła kobieta.

- Tutaj! - odezwał się wojownik trzymający w uzdę karego ogiera. Machnął ręką, żeby Rishe mogła go dostrzec.

Próbował uspokoić zwierzę i szło mu bardzo dobrze. W pewnym momencie, na krótką chwilę przesłoniły go trzy galopujące konie wraz z jeźdźcami. Gdy chmura pyłu opadła, zauważył na końcu nieoficjalnego pościgu jednego z najemników, który nie wywiązał się z powierzonego mu wcześniej zadania.
Koń - a raczej kuc - Butta, był najwolniejszy i to pewnością wina ponadprzeciętnej wagi najemnika. Ale zawzięcie popędzał swojego wierzchowca. Dostrzegłszy Xalixyna odezwała się w nim przesadna duma i nakazała mu ścigać go.

Irn nie chciał mu towarzyszyć w tej bezmyślnej pogoni.

- Stójcie! Nie gońcie ich! - nakazała Rishe.

Jednak jej rozkaz nie został wysłuchany i trójka młodych najemników minęła zgliszcza bramy i zniknęła pomiędzy drzewami.

Ta kropla niesubordynacji przelała czarkę cierpliwości, którą trzymała w dłoniach przedstawicielka rodu Fimerów. Zacisnęła ręce w pięści i przez chwilę ściskała je tak mocno, aż zbielały jej kostki. Dopiero wizja kary dla trójki dezerterów ostudziła krew w jej żyłach. Sięgnęła dłonią po złoty kolczyk w prawym uchu - przedstawiał on jaszczura. Odpięła go i rzuciła na ziemię.

- Wzywam cię, Lidor. Przebudź się!

Po tych słowach pojawił się przed nią gigantyczny, złoty jaszczur z dwiema głowami, które zasyczały wściekle. Przebudzony ze snu łypnął wszystkimi ślepiami na płomiennowłosą i spoczął na brzuchu, aby mogła wejść na jego grzbiet. Miał łuski twarde niczym stalowa zbroja, a jego długie zębiska i pazury potrafiły rozerwać ofiarę na strzępy. Szybkie łapy dościgały dorosłe konie, a w jaskiniach czy skalnych terenach dawały mu niebywałą przewagę nad innymi. Gruby ogon miażdżył wszystko na swojej drodze. To dzikie stworzenie słuchało tylko jednej osoby.




- Reevosie! - zwróciła się w jego stronę, wchodząc na grzbiet przyzwanego stworzenia. - Jedź za mną. - po tych słowach pognała przed siebie.

Najemnik dawno nie widział poważnej Rishe, ale wskoczył szybko na konia, którego uspokoił i popędził za kołyszącym się jaszczurem.

***

- Schyl głowę! - krzyknął mag, pochylając się mocno.

Liście smagnęły czubek jego głowy, gdy przejeżdżał pod jedną z grubych gałęzi. Chwilę później wyjechali na główny trakt, a za nimi dwójka najemników, którzy nie zamierzali się poddać i ciągle ich ścigali, zostawiając Butta w pewnej odległości za nimi, ale też nie w takiej, żeby mu zniknąć z pola widzenia. Xalixyn miał nadzieję, że wziął wypoczętego konia, bo w innym przypadku pościg skończy się to dla niego bardzo źle. Na swoim sumieniu miał już kilka przewinień: zranienie Rishe, zniszczenie bramy, kradzież konia i ucieczkę. Jeśli nie zabiją go od razu, czekają go długie tortury - przynajmniej sam by tak zrobił, gdyby był na ich miejscu.

W pewnym momencie koń Xalixyna zwolnił i przeszedł do stępa.

- Mistrzu?! - krzyknął zdziwiony Otillo. - Mistrzu, dlaczego zwolniliśmy?

Mag nie odpowiedział i powoli osunął się na bok. Bezwładne ciało upadło na trakt.

Chłopak niewiele myśląc, zeskoczył zaraz za nim, nie zważając na nic innego. Przewrócił się, gdy plecak pociągnął go do tyłu, ale zwinnie wysunął ramiona z jego szelek. Dopadł do mistrza i przekręcił go na plecy.

- Mistrzu! - jęknął, czując ciepło bijące od swojego opiekuna. Spojrzał na jego twarz i przyłożył dłoń do czoła.

Okropna gorączka!

Otillo zdał sobie sprawę, że tak naprawdę prócz Xalixyna nie ma nikogo, kto mógłby nim się przejmować. Owszem, dostawał kary, ale każdy opiekun czy nawet rodzic od czasu do czasu musi ukarać za większe przewinienia. Bez maga nawet nie mógł wrócić do strzeżonego zamku. Poza tym, Gilvert z pewnością posądziłby go o spowodowanie śmierci mistrza. Chłopak miał zaledwie kilka lat, jak jego matka zniknęła, a kilka miesięcy później cały ród - podobnie jak Xalixyna - został wymordowany. Mieszkał w Caelfall i po tej okropnej rzezi nie był w stanie powrócić w tamto bolesne miejsce. Nie chciał nawet myśleć o tym, że musiałby zamieszkać ponownie w Caelfall.

- Patrzcie, spadł z konia! To nasza szansa! - najemnik na przodzie pościgu zauważył, jak mag spada z wierzchowca i pośpieszył konia.

Ku jego zdziwieniu ziemia zadrżała mocno, a droga pomiędzy nim, a uciekinierami rozdarła się na dwie części. Ognie buchnęły gwałtownie ze sporej szczeliny. Żywa ściana utrzymywała się na wysokości koron drzew, nie pozwalając najemnikom dotrzeć do Xalixyna.

- Co się dzieje?! Skąd te ognie? - pod ścianę dotarł Butt i zeskoczył z konia, tak samo jak jego "towarzysze".

Syczenie dwóch wielkich głów zwróciło ich uwagę i zobaczyli kroczącą w ich stronę filigranową sylwetkę.

Rishe, spowita aurą płomieni, szła w stronę trójki dezerterów, zostawiając pod stopami spaloną ziemię. Jej rude loki tańczyły w powietrzu niczym kłębowisko wściekłych węży. Zielone oczy kobiety wydawały się puste, jakby nieobecne.

- Nie ruszaj się, Lidor! - wydała w końcu rozkaz, mając na celu zakończyć cały ten pościg własnymi rękami.

Najemnicy wydawali się zdezorientowani i przestraszeni. Wiedzieli, że zignorowali rozkaz swojej pani, ale nigdy nie sądzili, że skażą się tym samym na jej srogi gniew. Dopiero krzyk jednego z nich, otrząsnął ich z paraliżu spowodowanego strachem.

Była magiem zupełnie jak Xalixyn, różniła ich tylko ścieżka, jaką obrali. Ona podążyła za rodową tradycją rodu Fimerów i zjednała się z ogniem. Ogniem, w którym krzyki agonii jednego z młodych najemników z czasem ucichły.

Głowa, jak i połowa jego torsu, zostały doszczętnie spalona.

Gdy smród spalonego mięsa dotarł do nozdrzy kobiety, wyciągnęła truchło ze ściany ogni i odrzuciła je w bok, wzrok swój kierując na następnego uciekiniera.

Drugi z towarzyszy Butta, wskoczył szybko na konia. Zamierzał go popędzić i uciec jak najszybciej od tej szalonej kobiety, ale głośny świst i nagły impuls bólu nie pozwolił mu na tę czynność. Czuł jak spada z konia. Przeturlał się kilka metrów i ostatnim co zobaczył, był uciekający koń z dolną połową jego ciała, pozostawiający za sobą krew i fragmenty jego trzewi.

- To jest kara za niesubordynację. - splunął Reevos z pogardą na drugiego, martwego najemnika i oparł się o topór, przyglądając ostatniemu z żywych.

Butt był między młotem, a kowadłem. Poczuł jak nogi uginają się pod nim i padł na kolana. Z jego obecną kondycją ucieczka była niemożliwa.

- Proszę, pani! Oszczędź mnie! Już nigdy nie sprzeciwię się twoim rozkazom, przepraszam, wybacz mi! - krzyczał, żeby jego słowa dotarły do kobiety. Błagał, kłaniając się przed nią i przytulając do ziemi.

Słowa grubego najemnika dotarły do jej ukrytej świadomości. Potrząsnęła głową i mrugnęła szybko kilka razy, po czym uśmiechnęła się.

- Dobrze. Od tej pory jesteś moim sługą, nigdy więcej nie będziesz głuchy na moje rozkazy. Wyrzuć miecz i ściągnij kolczugę. - rozkazała.

Butt bez szemrania wykonał rozkaz. Klęczał nadal przed nią wystraszony.

- Zakwicz.

- Kwik! Kwik!

- Posłuszna świnka. - zaśmiała się. - Reevosie, znajdziesz mu jakiś łańcuch i przykujesz go gdzieś w moim namiocie. A jak jeszcze raz zrobi coś bez pozwolenia, będzie pieczoną świnką.

- Oczywiście, pani. - ukłonił się. - Wracamy?

Rishe machnęła dłonią, tym samym gasząc rozszalałe płomienie, po czym spojrzała na bezradnego i zapłakanego Otilla, który nadal starał się obudzić swojego mistrza. Chyba nie było sensu karać maga za ranę na szyi. Prawdopodobnie umrze nocą, z dala od domu, na środku drogi.

- Wracamy. - odpowiedziała wojownikowi i weszła na grzbiet jaszczura. - A ty wracasz pieszo. Jeżeli nie wrócisz do rana albo postanowisz uciec.. zginiesz.

- O-oczywiście, pani.
- odpowiedział Butt. Już lepiej być sługą do końca życia, niż zakończyć życie w tej chwili - przynajmniej tak teraz myślał.





Grafika użyta w poście przedstawia postać Rishe:
http://weheartit.com/entry/110753088

niedziela, 1 marca 2015

Akt I (cz.VIII)

UCIECZKA

 

- Mogę zabrać na chwilę dłoń z twoich ust, ale.. - przerwał na moment, aby nieco mocniej docisnąć ostrze swego sztyletu do szyi kobiety. - nie waż się krzyknąć.

Lekkie kiwnięcie jej głowy oznaczało zgodę.

Mag zsunął dłoń z jej ust, czekając na pierwsze słowa.

- Nie zamierzam was skrzywdzić...

- Wątpię, żebyś teraz miała możliwość.

- Nie zamierzałam was skrzywdzić. - poprawiła się. - Zatrzymujemy każdego napotkanego kupca i przeglądamy towary, a gdy coś nas zainteresuje, godnie płacimy. - tłumaczyła się, chociaż dobrze wiedziała, że jadło nie było żadną "godną" zapłatą.

- Nie dbam o te szmaty. - burknął. - Co tutaj robicie?

- Czekamy na kogoś.

- Na kogo?

- Na posłańca, który ma nam dostarczyć wiadomość o miejscu pobytu mojego brata. - starała się wstrzymywać przełykanie śliny. W tym momencie sprawiało to jej nieznośny ból, gdy skóra poruszała się na ostrzu sztyletu. Zdawało jej się, że dostrzegła przez chwilę trzygłowego węża na jego końcu.

- Co zamierzacie zrobić, jak już dostaniecie wiadomość?

- Opuścić to miejsce i wyruszyć w pościg. Tkwimy tutaj wystarczająco długo, minęły już tygodnie i mam dość tego miejsca...

- Hm... - mag zamyślił się na chwilę. Bezużyteczne informacje, ale nie zagrażali jego wyprawie, więc nie musiał jej zabijać. Przynajmniej nie teraz.

- Adriell?

- Co?

- Jesteś z rodu Adriellów? - zapytała rudowłosa. - Trzy węże to wasz herb, ale słyszałam, że cały ród został wymordowany...

Mag poczuł jak jego nogi uginają się, a w głowie zaczyna wirować. Potrząsnął nią lekko w nadziei, że rozmazany wzrok powróci do normalności.

- Otillo!

- Tak, mistrzu? - odezwał się przestraszony chłopak.

W czasie ich rozmowy, zrobił lekki porządek w plecaku: włożył do niego grimuar i zapiął, zakładając na plecy. Smutnym spojrzeniem pożegnał suknie, które miały być prezentem dla jego drogiej przyjaciółki.

-  Poszukaj w mojej tubie zwoju ognistej kuli.

Chłopak zdziwił się. Po co im teraz ognista kula? Mimo to podszedł i odchylił płaszcz swojego mentora, po czym otworzył tubę. Umiał czytać magiczne znaki, przynajmniej większość.

- To nie jest rozsądne... - odezwała się kobieta, ale po chwili zamilkła. Poczuła, jak ręka maga drży.
Rękaw płaszcza zsunął się, odsłaniając odrażającą, czarną bliznę. Była mocno zaczerwieniona i promieniowała ciepłem.

- Mam! - zawołał Otillo, oznajmiając, że znalazł potrzebny zwój.

- W miejscu rozcięcia namiotu, na wprost, zobaczysz bramę. Użyj na niej tego zwoju i jeżeli ci się powiedzie, nauczę cię czegoś o magii, a także.. - urwał, czując ponowną falę osłabienia. - Pośpiesz się! - wycedził przez zęby.

Chłopak zniknął za rozciętym materiałem.

Zobaczył bramę kilkadziesiąt metrów dalej oraz stajnie nieopodal niej. Większość najemników spała albo była zbyt pijana, by przejmować się czymkolwiek. Jedynie ci na wieżach obserwacyjnych stanowili jakieś zagrożenie dla młodego ucznia - byli to łucznicy i kusznicy. Ciągle czujni, trwający w trzeźwości.

Pokażę na co mnie stać! - Rzucił w myślach Otillo i rozwinął pergamin. Musiał sobie na szybko przypomnieć szereg magicznych znaków, które tworzyły podstawowy alfabet.

Czytanie zwojów różniło się od manipulacji magią.

Zwój powstawał na zasadzie wymieszania potrzebnych do wykonania zaklęcia komponentów i zapieczętowania ich w kawałku papieru, który z tym momentem nabierał niebywałej mocy i wartości - użyć zwoju mógł prawie każdy, ale tylko jednorazowo. 
Manipulacja magią natomiast wymagała koncentracji, magicznych słów, gestów, komponentów i energii, która otaczała osobę służącą za katalizator. Była to wymagająca technika, w zależności od stopnia trudności zaklęcia. Niektóre z nich wcale nie potrzebowały komponentów ani finezyjnych gestów, a jedynie prostych słów, które uaktywnią całą magiczną moc.

- Flamois.. div.. ardeitte! - krzyknął chłopak, gdy skończył czytać magiczną formułkę. Były to kluczowe słowa, służące do aktywacji zaklęcia.

Zwój w jego małych dłoniach zmienił się w popiół, a w jego miejscu pojawiła się mała ognista kula, która z chwili na chwilę rosła coraz bardziej.

Otillo odskoczył w tył. Szybko musiał podjąć decyzję co robić dalej, zanim to coś wybuchnie mu przed twarzą. Spojrzał na bramę i pchnął kulę w tamtą stronę.

- Chciałam was wypuścić... - powiedziała kobieta.

Wypowiedzenie każdego słowa sprawiało jej trudność.

- Wypuścić? - mag poczuł się trochę lepiej. Jego ręka przestała drżeć. - Kim jesteś?

- Rishe Fimera...

Zaraz po słowach kobiety do uszu Xalixyna dotarł nagły huk.

Huk ten towarzyszył wybuchowi magicznej energii, a konkretniej, ognistej kuli, która rozbiła się o bramę i roztrzaskała ją na drzazgi. Większość najemników poderwała się i otępiała wyskoczyła z baraków, inni podnieśli się z gleby, a łucznicy szukali wroga, który ich zaatakował.
Konie uwolniły się w jakiś sposób ze stajni i rozbiegły po całym obozowisku, tratując wygasłe pozostałości niektórych ognisk, ławy, beczki, stoły oraz najemników.

- Sami się wypuścimy. - mag uniósł kąciki ust i ciął szybko sztyletem.

środa, 25 lutego 2015

Akt I (cz. VII)

GRIMUAR

 

Kobieta bez przerwy przypatrywała się młodzianowi siedzącemu przed nią. Dłonią podparła podbródek, zastanawiając się nad jego słowami. Musiała wszystko poukładać w swojej rudej głowie.

Przez dłuższą chwilę chłopak starał się wytłumaczyć swoje podglądanie.

We wnętrzu namiotu zrobiło się trochę jaśniej. Dwa dodatkowe świeczniki i zapalone przez kobietę w nich świece, oświetlały sylwetkę Otillo, a także plecak, który leżał obok niego.

Zdawał się walczyć ze sobą, żeby nie złapać za suknie i z powrotem ich nie schować, ale się obawiał, że to mogłoby rozzłościć rudowłosą.

- Chcesz powiedzieć.. - przerwała niezręczną, trwającą od paru chwil ciszę. - że nie podglądałeś mnie, tylko interesował cię ten plecak, tak?

- O-oczywiście, pani. - odpowiedział lekko drżącym głosem.

- Powiedzmy, że ci wierzę... A co to jest?  - palec wskazujący skierowała w stronę grimuaru, który leżał na małym stoliku obok niej.

Czarna, gładka okłada wyglądała na starą, a runa na samym środku była prawdopodobnie magicznym słowem zapisanym w nieznanym jej języku.

- To.. - urwał.

Sam chciałby to wiedzieć.

- Należało do mojej przyjaciółki, znalazłem to w jej pokoju. - powiedział zgodnie z prawdą.

- Przyjaciółki? A gdzie ona teraz jest?

- Wyruszyła przed nami. Nie wiem gdzie jest, ale chciałbym jej to oddać, tak samo jak suknie...

- Te suknie też są jej własnością? - złapała palcami delikatny, zielony materiał i rozciągnęła go lekko. Zdała sobie sprawę, że nie czuje, iż coś ma na sobie. Zupełnie jakby siedziała przed nim naga.

- Tak, pani.

- A jak ma na imię ta dziewczyna?

- Dorite.

- I czym się zajmowała? - kobieta dociekała dalej.

Otillo zamyślił się na moment, chcąc wymyślić jakieś drobne kłamstwo.

- Była sprzątaczką.

- Sprzątaczką, powiadasz? - wybuchnęła śmiechem. - Sprzątaczka chodząca w jedwabnych sukniach i szatach, do tego ucząca się z grimuaru oprawionego skórą Yakuula. - śmiała się dalej. Aż do momentu, w którym poczuła łzy w oczach. Przetarła je szybko. - Możesz mówić prawdę. Domyślam się, że boisz się kary, którą wymierzy ci twój pan?

- Nie jest moim panem! - zbuntował się chłopak.

- A kim?

- Jest moim mistrzem.. - zakrył usta dłońmi. Powiedział coś czego nie powinien.

- Mistrzem? No i wszystko jasne. - podniosła się z siedzenia i złapała za grimuar. Moment później stała już przed Otillem.  - Wiesz czym jest Yakuul?

Chłopak pokręcił głową w geście zaprzeczenia.

- Jest to demoniczna istota o skórze czarnej niczym smoła. Przypominająca człeka, a raczej jego szkielet. Bez oczu. Z błoniastymi skrzydłami i długimi szponami. Podobno sam jej dotyk jest trujący i uśmierci każdą istotę w mgnieniu oka. Nigdy nie spotkałam takiego stworzenia... Sam jednak rozumiesz, że tego potwora nie chce się napotkać. - wyciągnęła dłoń z tajemniczą księgą w stronę dwunastolatka. - Ale jak widzisz, znalazł się ktoś, kto mógł to zabić i zrobić z jego skóry oprawę.

Cała ta krótka opowieść zrobiła wrażenie na Otillo. Starał sobie wyobrazić tego stwora, ale sama wyimaginowana "twarz" była odpowiednim ostrzeżeniem, aby nie próbował tego ponownie.

- Weź to i otwórz.
- powiedziała łagodnie.

Posłusznie wyciągnął ręce po grimuar i odebrał go od kobiety. Chwilę później trzymał otworzoną księgę na kolanach, a na jego licu malowało się ogromne zdziwienie.

- Puste? - wydusił w końcu z siebie, patrząc na niezapisane, pożółkłe stronice.

- Puste.

- Ale.. dlaczego? Miały być zaklęcia, przecież Dorite się z tego uczyła.

Nic nie rozumiał. Po co niósł tak ciężką i bezużyteczną rzecz?

- Też nie jestem w stanie tego pojąć. Mi się na nic nie przyda, więc oddaję ją w twoje ręce. - minęła chłopaka i podeszła do wyjścia z namiotu. - Może warto zapytać twego mistrza. - dodała i wychyliła się.

W obozowisku panowała prawie całkowita cisza. Większość najemników zasnęła na glebie, niektórym szczęśliwcom udało się dotrzeć do baraków i spocząć na posłaniach. Jedynie strażnicy zwrócili spojrzenia na rudą głowę, która wyłoniła się zza grubego materiału.

- Reevos! - krzyknęła na tyle głośno, na ile mogła.

Mężczyzna oderwał się od myśli, dlaczego Butt i Irn jeszcze nie wracają i spojrzał w stronę namiotu.

- Wzywałaś, pani? - podniósł się szybko z ławy.

- Gdzie jest ten... kupiec?

- Poszedł... za potrzebą. Powinien niedługo wrócić.

- Jak wróci, przyślij go do mnie. I nie musisz go eskortować. - dodała i zniknęła z powrotem w środku swojego azylu.

Przywódca najemników czuł, że ciśnienie w jego żyłach osiąga krytyczny punkt, a złość powoli zabarwiała jego twarz czerwienią. Niekompetencja prawie trzeźwych najemników nie obędzie się bez echa, a także kary. Już on ich nauczy posłuszeństwa i wykonywania rozkazów stosunkowo szybko - o ile będą przytomni.

Płomiennowłosa znieruchomiała.

Poczuła tajemnicze zimno na na swojej szyi, a męska dłoń zakrywająca jej usta, uniemożliwiła jakikolwiek krzyk o pomoc. Kątem oka zauważyła zakapturzoną, męską sylwetkę. Napór ciężaru nieznajomego na jej plecy sprawił, że zrobiła kilka kroków w głąb namiotu.

- Podobno mnie szukałaś... - rzekł Xalixyn.

piątek, 20 lutego 2015

Akt I (cz.VI)

ZNIKNIĘCIE

 

Mag spoczywał przy ognisku. Skończył obserwację obozu i starał się nie zanudzić. Liczył w myślach najemników, tak jak przed snem liczy się owce. Gdy skończy będzie wiedział, ilu musi zabić w najbliższej przyszłości. Nagle wyczuł, że ktoś zbliża się do niego szybkim krokiem. Uczucie obrzydzenia podpowiedziało mu, że to jego ulubiony, przymusowy "towarzysz".  
Dwaj mężczyźni od samego początku znajomości nie pałali do siebie przyjaźnią.

- Co taki ponury siedzisz, kupcze? - zagadnął Reevos, uśmiechając się i siadając na ławie tuż przy Xalixynie. Widocznie cała ta sytuacja bawiła najemnika. - Co teraz zrobisz bez tych swoich sukienek?

Xalixyn westchnął ciężko, udając zrezygnowanie.

 - Będę musiał wrócić w moje rodzime strony po nowe towary. Mam nadzieję, że moja klientka nie rozkaże mnie ściąć za opóźnienie. Będę wiedział na drugi raz, aby omijać te tereny, w których grasują złodzieje sukien. - uniósł lekko kąciki ust, gdy jego głowę nawiedziła całkiem zabawna wizja: wyobraził sobie przez moment łysego, wielkiego człeka w jednej z tych kolorowych szmatek. 

Oczywiście magowi było wszystko jedno, co się stanie z tymi łachmanami. Miał je wyrzucić wcześniej, ale wpadł na pomysł, że Otillo będzie je nosił w plecaku, aż do momentu, w którym sam pozbędzie się tego niepotrzebnego ciężaru. To miała być dla niego lekcja.

Reevos dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że kogoś brakuje.

 - Gdzie chłopak? - nagłe zdziwienie wyrwało się z jego ust, a uśmiech zmył się z twarzy. - Wrzuciłeś go do ognia?! - warknął. 

- Skądże. - mag odpowiedział bez większych emocji. - Jest moim tragarzem. Chyba nie myślisz, że będę nosił swoje towary na plecach? - uniósł brew, przyglądając się zdezorientowanej twarzy wojownika. Po kilku chwilach milczenia machnął głową, wskazując najdalszy i najciemniejszy zakątek obozu, gdzie znajdowało się kilka latryn. - Jest tam. - spojrzał w kierunku drewnianych budek, od których ludzie trzymali się z dala. Chyba że dopadła ich nagła potrzeba. - I ja też będę musiał zaraz tam zawędrować. - niechętnie dodał.

Rozjuszony wojownik rozejrzał się w około i zaraz po tym podniósł się szybko z ławy.

W pobliżu tylko dwóch najemników wyglądało na takich, którzy zachowali jeszcze trzeźwy umysł. Rozmawiali ze sobą, śmiejąc się od czasu do czasu.

- Wy! - krzyknął. 

Najemnicy podskoczyli, słysząc nagły krzyk. Zdali sobie sprawę, że należał on do ich przywódcy. Czasami człek ten był tak nieobliczalny, że nie wiedzieli, czego się po nim spodziewać. Jego nastrój był jedną wielka huśtawką.
Nie odpowiedzieli nic, tylko stanęli na baczność.

- Weźmiecie ze sobą tego kupca i pójdziecie do latryn. Przy okazji przyprowadźcie dzieciaka. Przypilnujcie ich, żeby nie panoszyli się za bardzo po obozie, zrozumiano?! - powiedział podniesionym głosem. 

Jego zachowanie wydawało się trochę dziwne. Co sam dzieciak mógł zrobić w obozie pełnym wojowników i łowców? Bo przeczuwał, że żaden mag nie uraczył ich towarzystwem w wyprawie. Przynajmniej Xalixyn  żadnego nie wyczuł, a od samego początku skupił się właśnie na tym. Widocznie obawiał się, że malec może zagrozić jego pani? Ona jest słabym punktem ich wszystkich? 

Szedł teraz w stronę latryn, zostawiając za sobą ognisko i rozzłoszczonego przywódcę najemników. 
Gdy tylko do jego nozdrzy dotarł nagły fetor, mag musiał porzucić dalsze rozmyślanie nad tym, co kryło się za maską gniewu Reevosa. Złapał się palcami za nos, ponieważ nie był przyzwyczajony do takich zapachów. 

Kilka drewnianych budek stało obok siebie. Niektóre otwarte, inne zaś zamknięte, a w jednej z tych zamkniętych miał być Otillo - oczywiście, ten był gdzie indziej.

- Co za smród! - jęknął jeden z najemników. 

Zwał się Butt: niski i gruby. Pulchności miał w sobie tyle, że o mało co nie rozerwała pierścieni kolczugi. Nawet ona nie zakrywała w całości jego dużego brzucha, który wylewał się na boki. Małe brązowe oczka osadzone w oczodołach spoglądały znad polików z obrzydzeniem na latryny.

- Chcecie tutaj czekać, panowie? - zapytał Xalixyn.

- Musimy. - odpowiedział Butt, poprawiając krótkimi i grubymi palcami szyszak na głowie.

- Reevos nas zabije, jeśli tego nie zrobimy... - dodał drugi najemnik, Irn. 

Irn, był całkowitym przeciwieństwem jego przyjaciela. Syn grabarza: wysoki i chudy z pociągłą twarzą. Cienkie i długie włosy. Smutne i szare oczy przyglądały się w milczeniu Xalixynowi. Wydawało się, że kolczuga na nim wisiała. Mimo wszystko zasięg jego był bardzo pożyteczny, znakomicie władał włócznią, którą właśnie teraz trzymał w dłoniach.

Obaj byli młodzi. Wyglądali na nieco przestraszonych tym wszystkim. Irn - przez wielu porównywalny do chodzącej śmierci - wyglądał przy Butcie jak ponury żniwiarz, czekający cierpliwie na jedną z ofiar miażdżycy.

- Jeżeli chcecie to doradzam poczekać nieco z dala, może ten fetor nie rozsadzi wam nosów. Ja i tak muszę załatwić swoją potrzebę. Niedługo wyjdę. Zresztą będziecie mieli lepszy widok na wszystkie latryny i zawołacie mojego małego tragarza...

Młodzi mężczyźni spojrzeli po sobie i kiwnęli głowami. 

- Ale tylko kilka kroków. Jak za długo nie będziesz wychodzić to rozwalimy te budki, jedną po drugiej! - zagroził Butt. 

- Dobrze, dobrze. Nie musicie się posuwać do takich rzeczy... - odpowiedział mag. Zrobił kilka kroków w przód, zważając na błoto, które powstało z tego wszystkiego co się robi za zamkniętymi drzwiami. Otworzył je, starając się nie oddychać i postawił stopę na desce - to właśnie ona miała chronić przed utonięciem w tych wszystkich odchodach. W międzyczasie, w jego głowie zrodziło się dość interesujące pytanie: jak długo zdoła wytrzymać na bezdechu? - Za chwilę wyjdę. - rzucił te słowa, zanim zamknął drzwi.

Czas wydawał się stawać w miejscu, gdy się na kogoś czekało.

- Długo nie wychodzi... - stwierdził Irn.

- Masz rację. Musimy to sprawdzić.

Najemnicy po krótkiej wymianie zdań dotarli do latryny, w której ostatni raz widzieli maga.
Nagle drzwi otworzyły się na oścież, a mocny podmuch wiatru zmusił ich oczy do zamknięcia się. Gdy tylko otworzyli oczy, nie zauważyli w środku nikogo, jedynie obraz fekaliów, który powodował mdłości.

Obaj momentalnie zbledli, bynajmniej nie od tutejszego zapachu.

- Nie jest dobrze...

środa, 11 lutego 2015

Akt I (cz.V)

 PODGLĄDACZ



- Otworzyć bramę! To ja, Reevos! - zagrzmiał rosły mężczyzna i spojrzał na nowych towarzyszy. Coś mu nie pasowało w jestestwie Nyxliaxa - jak się przedstawił. Ale to nie jemu przypadnie ocena kupca i jego prawdziwej natury, więc szybko odrzucił te myśli od siebie.

Drewniana brama została otworzona. Prowadziła do wnętrza palisady, gdzie rozciągał się widok zwykłego, ale jakże żywego obozowiska. Nadchodziła noc, więc ludzie rozpalali ogniska i dostawiali do nich ławy, aby śmiać się i pić na umór. Dziczyznę piekli nad ogniem, czekając aż stanie się chrupka. Taki był żywot najemnika, gdy nie miał żadnych zleceń.

Widok bawiących się ludzi nie przypadł do gustu Xalixynowi, który przez wiele lat był przyzwyczajony do obecności młodego chłopaka i Gardalha. Niektórych - tych, których woda omijała szerokim łukiem - brzydził się, ale postanowił zdusić w sobie chęć zamordowania wszystkich w tej chwili.

Rozejrzał się po obozowisku.

Wielki namiot w centralnej części palisady przyciągał uwagę każdego. Otillo był weń wpatrzony, jak w jakiś obrazek. Prócz bramy, jaką weszli, były jeszcze dwie - wschodnia i zachodnia. Przy zachodniej widoczna była niewielka stajnia oraz mały patrol najemników w niebieskich, skórzanych zbrojach. Cztery wieże obserwacyjne w każdym rogu palisady miały ostrzegać przed potencjalnym niebezpieczeństwie wszystkich wewnątrz, ale mimo wszystko, gdzieś po środku lasu, w obozowisku, panowała dość sielankowa atmosfera. Kilka drewnianych baraków miało zapewnić schronienie przed nocą. Łatwo można było zauważyć, że robione były w nadmiernym pośpiechu.

Mocne klepnięcie w sam środek pleców wyrwało maga z zamyślenia i o mało co nie przewróciło go. Złapał jednak równowagę i spojrzał na istotę, która powinna była gotowa na wysłuchanie wiązanki przekleństw.

- Do ogniska! - rozkazał Reevos - Poczekacie, aż nasza pani zechce was widzieć. - burknął i pochwycił jedną ręką za plecak Otilla, zabierając go do namiotu, którego wejścia pilnowało dwóch strażników. - A jeśli nie, to zginiecie! - najemnik krzyknął przed samym wejściem i zaraz potem zniknął za zasłoną.

Różnica między strażnikami, a najemnikami była widoczna na pierwszy rzut oka.  Mieli na sobie ciężkie, pełne, płytowe zbroje, a w rękach trzymali drzewce halabardy.

Otillo zadrżał na słowa Reevosa. Wydawał się być silnym mężczyzną, ale nie uważał go za takiego, który daje ponosić się emocjom. Nie pomyślałby, że może chcieć ich zabić, ot tak, za nic. Rzucił spojrzenie na swojego mistrza, który ciągle rozglądał się po obozowisku - widocznie groźby najemnika nie zrobiły na nim wrażenia.

Namiot z zewnątrz nie wydawał się taki przestronny. Dopiero przebywając w środku dostrzegało się jego wielkość. Mimo panującego tam półmroku, wiele rzeczy z pewnością zwracało uwagę przybywających. Miękkie poduchy i futra różnych zwierząt walały się po drewnianej podłodze. Na biblioteczce stały puchary oraz karafka z winem, opróżniona do połowy. Na tronie - bo tylko tak  można określić to duże, zdobione, obite futrem krzesło - siedziała filigranowa istota o płomiennych, kręconych włosach i szmaragdowych oczach. Jej luźna, pomarańczowa szata odsłaniała więcej, niźli zasłaniała.

Mrugnęła kilka razy, gdy zobaczyła jak Reevos wszedł i postawił przed nią duży, skórzany plecak. Założyła nogę na nogę, przez co szata przesunęła się i ukazała jej smukłe i zgrabne udo. Machnęła kilka razy gołą stopą.

- Co to jest Reevosie? - dźwięczny głos wpadł do jego ucha.

- Plecak, moja pani. Nie byle jaki, bo pewnego kupca, podobno tutaj są dobrej jakości suknie..

- Dobrej jakości? Jedwab? - zdziwiła się kobieta i zeskoczyła z tronu na wyprostowane nogi.
Kołysząc biodrami, podeszła do plecaka i pochyliła się, czekając na odpowiedź.

- Tak twierdził kupiec.  - mężczyzna kucnął i otworzył plecak, a po chwili oczom niewiasty ukazały się różnokolorowe tkaniny.

- Sporo tego. - uśmiechnęła się zadowolona,  lecz po chwili zdała sobie sprawę, że najemnik wypowiedział przed chwilą magiczne słowo "kupiec", które dotarło do niej z nieznacznym opóźnieniem. - Mam nadzieję, że wciąż żyje. Nie jesteśmy bandytami, żeby zabijać każdego napotkanego kupca. Mamy swój cel w tej podróży! 

- Oczywiście, moja pani. Żyje, i ma się dobrze. Jest nawet w obozie..

- Ah... To dobrze. W takim razie możesz odejść i pozwól mu opuścić obozowisko. A za te suknie dajcie coś do jedzenia.  - machnęła ręką, jakby popędzała swojego podwładnego. Nie za wiele myślała o wartości jedwabiu w porównaniu do jadła, ale to chyba niewielka cena za darowanie mu życia. Poza tym materiału nie zje, gdy będzie głodny.

- Zrobię, jak rozkażesz. - najemnik ukłonił się lekko i opuścił namiot.

Oczekiwanie na panią najemników coraz bardziej wydłużało się. Minęło już sporo czasu od zniknięcia Reevosa. Księżyc przysłoniły kłębiaste chmury i stało się ciemniej.

Chłopak miał problemy z usiedzeniem w miejscu, szczególnie, że wszyscy wokół dobrze się bawili. Większość już się zataczała, inni śpiewali, a jeszcze inni zajadali się pieczonym mięsiwem. Chciał się podnieść z ławy, ale dłoń na jego ramieniu uniemożliwiła mu to. Poczuł, jakby chwyciła go za serce i ścisnęła mocno.

- Uważaj chłopcze. Tym razem nie masz na sobie czaru niewidzialności... - szept wpadł do jego ucha, a on wiedział do kogo należy. Czy naprawdę nic nie da się ukryć przed jego mistrzem? Czy to może kolejna próba?

Otillo zrozumiał i poczekał, aż towarzyszący im mężczyźni na ławach stracą czujność. Dobrze, że nie byli zbytnio strzeżeni. Poza tym wino i piwo w dużych ilościach mocno wpływa na percepcję. Okrył się płaszczem i założył kaptur na głowę, po czym czmychnął w stronę namiotu. Lawirując pomiędzy najemnikami, ławami i beczkami dotarł do miejsca, gdzie widział Reevosa po raz ostatni. Oceniając ogromny namiot, postanowił go obejść i poszukać luki w materiale. Ku swojemu zdziwieniu znalazł ją dość szybko i zajrzał.

W namiocie nie było już wojownika, którego spodziewał się zastać. Oczom dwunastolatka ukazała się filigranowa postać o mlecznobiałej skórze. Kobieta nie miała na sobie choćby skrawka materiału. Chłopak przełknął głośno ślinę, przyglądając się zachłannie jej nagiemu ciału. Pierwszy raz widział kobietę bez żadnego ubrania. Co z tego, że stała do niego tyłem, oczy ślizgały się po jej ciele od stóp do głowy, na dłuższą chwilę przystając na krągłych pośladkach. Zaraz po nich dość mocno zaciekawiły go blizny na jej szczupłych plecach. Układały się w chaotyczny wzór - niektóre proste, inne zaś po skosie, w pewnym miejscach nawet przecinały się ze sobą. Były już blade, zagojone, co świadczyło o tym, że powstały dawno temu.

Płomiennowłosa nachyliła się nad plecakiem i zaczęła przebierać w sukniach, przykładała do gładkiego ciała jedną za drugą, aby sprawdzić czy jej pasuje. W końcu zdecydowała się na ostatnią - zieloną.

- Będzie pod kolor oczu! - dźwięcznie mruknęła pod nosem i przekręciła głowę. Loki opadły jej na twarz, gdy schyliła się, widząc czarną okładkę księgi z wygrawerowaną po środku runą. Powoli podniosła grimuar, zieloną suknię wypuszczając z dłoni, która, jak wiele innych, upadła na podłogę. Przewertowała kilka stron i otworzyła szerzej oczy, po czym szybkim krokiem poszła w głąb namiotu, znikając chłopakowi z pola widzenia.

- Eh...  - westchnął Otillo i odchylił głowę od rozerwanego materiału. Zamykając oczy, chciał się skupić i pozbierać myśli. Co dalej? Kobieta znalazła griumar Dorite. Domyślał się, że go nie odzyska, bo nie będzie mógł wejść do namiotu. Szkoda, bo nawet nie zdołał go poczytać, a zżerała go ciekawość, co za zaklęcia były w środku.

Po chwili otworzył oczy, a przed nimi pojawiła się piękna, młoda twarz należąca do kobiety, którą przed chwilą podglądał. W jej szmaragdowych oczach rozbłysły figlarne iskierki.
Złapała go mocno za poły płaszcza.

-  Pójdziesz ze mną, mój mały podglądaczu. - wyszczerzyła zęby i wciągnęła go do środka.

wtorek, 3 lutego 2015

Akt I (cz.IV)

LEKCJA

 

Bagna rozciągały w promieniu kilometra. Próżno było szukać drzew czy zwierząt. Pozostałości, takie jak wielkie gałęzie, głazy, pojedyncze krzaki - osadzone na jednej z malutkich wysepek - fragmenty budowli, wystawały z bulgoczącej i gęstej cieczy. Zamek w centrum stał się jedyną ostoją dla żywych, ale gospodarz nie miał w zwyczaju wpuszczania za mury przypadkowych wędrowców. Szczególnie tych przechadzających się jedyną drogą na bagnach. Droga znikała w ścianie liściastych drzew, które oznaczały koniec mokradeł.



Właśnie tą drogą szedł Xalixyn, wraz ze swoim podopiecznym.

Chłopak z każdą chwilą coraz bardziej odczuwał ciężar skórzanego plecaka. Zastanawiał się, czy faktycznie nie zabrał za dużo zbędnych rzeczy. Przystanął na moment i rozejrzał po ponurej okolicy.

- Mistrzu? Czy jak będziemy w Caelfall, nauczysz mnie, jak posługiwać się magią? - zapytał z nadzieją wyczuwalną w jego głosie.

Mag przystanął, słysząc jego słowa. Spojrzał przez ramię na chłopaka. 

- Bardzo chcesz nauczyć się zaklęć? A teorię już znasz?

- Tak! - wyraz twarzy chłopaka zmienił się na bardziej radosny, gdy mistrz zgodził się go wysłuchać i nie zrugał go.

- Dobrze. Zacznijmy pierwszą lekcję tutaj...

- Tutaj? Ale... - chłopak urwał, gdy tylko poczuł mocne szarpnięcie. Nim się zorientował jego ciało zawisło nad bulgoczącą cieczą, jedynie pod stopami nadal czuł twardą ziemię. Ciężar plecaka z każdą chwilą ciągnął go do dołu. Palce mocno wczepił w przedramię Xalixyna. - Mistrzu.. przestań, proszę!

- Pytanie pierwsze. - mag nie zamierzał przystawać na prośby jasnowłosego. - Ile jest głównych ścieżek magii?

Otillo nie mógł pozbierać myśli, ponieważ wszystkimi siłami skoncentrował się na przeżyciu i nie puszczeniu przedramienia swojego mistrza.

- Cz... cztery..  - odpowiedział pierwsze, co mu przyszło do głowy.

- Źle. - pchnął ręką lekko, aby chłopak jeszcze się obniżył, jeszcze dwie błędne odpowiedzi i zostanie pochłonięty przez bagno. - Siedem. Pytanie drugie: kto jest Arcymagiem kontynentu Miraden? 

Dwunastolatek zaczął panikować, jego nogi długo nie wytrzymają.

- Erdenis.. Razier... - przełknął ślinę.

- Dobrze. Pytanie trzecie: Kto cię nauczył czytać magiczne zwoje?

Oczy chłopaka otwarły się szeroko. Jednak mistrz wiedział o jego podglądaniu.

- D-Dorite.. - odpowiedział drżącym głosem.

- Tak myślałem. - szarpnął chłopaka do siebie.

 Otillo padł na kolana i podparł się rękami, łapiąc oddech. Czuł, jak serce o mało nie wyskoczyło mu z piersi.

- Lekcja pierwsza. Zapamiętaj! Musisz szybciej reagować w takich sytuacjach. Nie mogłeś pozbierać myśli, a nikt nie będzie czekał, aż swobodnie wyciągniesz swój zwój i rzucisz zaklęcie. A jeżeli myślisz, że tak właśnie będzie, to następnym razem zginiesz.. Może nawet z mojej ręki. - stwierdził oschle i ruszył przed siebie. - Podnoś się i chodź! Powinienem zamknąć cię w lochach za złamanie zakazu, ale jesteś mi na razie potrzebny. Następnym razem proś o naukę, gdy już przeczytasz kilka ksiąg i, przede wszystkim, poznasz teorię.

Chłopak ciągle był w szoku, ale bijące mocno serce utwierdzało go w przekonaniu, że nadal żyje. Kolejna zagrywka Xalixyna - ileż to już ich zliczył. Czasami lubił znęcać się nad nim i karać za najmniejsze przewinienie. Tym razem jednak nauczył go czegoś pożytecznego. Przez kilka lat sprzątał i wykonywał rozkazy swojego opiekuna. Nie posiadali żadnej służby. Cały zamek zamieszkiwali oni, Givlert, który teraz przejął rolę gospodarza oraz Dorite, która została wysłana z zadaniem. A on ciągle czekał na chwilę, kiedy będzie mógł za pomocą własnych rąk zawirować magiczną energią i ją uwolnić. W głębi ducha dziękował Dorite, że zostawiła grimuar i pamiętnik - będzie miał sporo czasu, aby przestudiować każdą stronę.

Podniósł się z kolan i popędził za mistrzem, nie mówiąc już nic.

Po jakimś czasie wyszli z bagien.

Ścieżka między drzewami i gęstymi zaroślami była dość wąska, prowadziła do głównego traktu. Od czasu do czasu z ich głębi dobiegał świergot ptaków oraz odgłosy innych, mniejszych zwierząt. Gałęzie trzeszczały, liście szumiały, jakby rozmawiały ze sobą o każdym, kto tędy przechodził, jakby ostrzegały podróżników. Jednak na koniec dały schronienie przed nocą. 

 Następnego dnia z samego rana ruszyli dalej, w kierunku najbliższej wioski.

Marsz w milczeniu okropnie się dłużył. 

Otillowi nagle brakło sił i padł na kolana, tym samym zatrzymując swojego mistrza.

Nie zarządziłem żadnej przerwy. - odpowiedział podirytowany mężczyzna.

- Mistrzu, już nie mam siły, ten plecak jest za ciężki.. maszerujemy bez żadnej przerwy. - zdjął go z pleców i postawił obok.

- Więc spraw, żeby był lżejszy! Inaczej będziesz musiał z nim biec, aby mnie dogonić.

- Nie ładnie tak wykorzystywać dzieciaka. - zza drzew rozszedł się głos, a zaraz za nim wyłoniło się sześciu nieznajomych w czarnych płaszczach i niebieskich, ćwiekowanych zbrojach. Każdy z nich trzymał oręż. 

Mężczyzna po środku różnił się od wszystkich pozostałych: pierwszym, co go wyróżniało, była kolczuga oraz dwuręczny, obusieczny topór, o który się oparł. Był wysoki, o szerokich ramionach. Bez włosów na głowie, jeno z krótką bródką wokoło ust - wykrzywiały się one teraz w lekkim uśmiechu, gdy patrzył na Xalixyna.

Mag wyczuwał jeszcze w pobliżu trzech lub czterech łuczników, skrytych na drzewach albo pomiędzy nimi. Ciężko by mu było walczyć przeciwko wprawnym wojom bez wcześniejszego przygotowania. Szczególnie, że miał powód, aby unikać walki.

Postanowił rozegrać to w inny sposób.

- Wybacz panie. Mój pomocnik musi czasem wiedzieć, gdzie jego miejsce. Jest jeno sierotą, która za prace otrzymuje wyżywienie i kilka miedziaków.

- Za pracę? A nad czym pracujecie po środku drzew. Nadeszliście z bagien?

- Wędrujemy. Jestem kupcem, a on moim pomocnikiem. - skinął lekko głową i dodał w myślach coś o chędożonym i podejrzliwym łysolu.

- Ah. A czym handlujesz, kupcze... - wojownik zaakcentował wyraźnie ostatnie słowo.

- Tkaninami, jedwabiami. Ostatnio zamówienie dostaliśmy z Caelfall, więc nie mamy towarów na handel z podróżnymi. Hrabina zażyczyła sobie kilka sukienek dla swej córki. - Xalixyn miał nadzieję, że jego uczeń jednak nie wyrzucił tych szmat Dorite i będą mogli bez straty sił oraz czasu opuścić to miejsce.

- Pokaż. - rozkazał osiłek.

- Pokaż mu... - mag machnął ręką. - Wyciągnij jedną z sukienek.

Otillo głupi nie był i domyślał się, że jeżeli tego nie zrobi, czeka ich niezbyt przyjemne zakończenie. Z jednej strony miał ochotę wypróbować jeden ze zwojów, które trzymał w tubie, a z drugiej widział przewagę nieznajomych i ewentualne przypalanie ogniem, gdy zirytuje Xalixyna. Otworzył plecak i wyciągnął delikatny, prześwitujący materiał o kolorze polnej zieleni.
Rozciągnął go.

- Takie coś? - wojownik spojrzał porozumiewawczo na kompanów i podszedł do Otilla, dotykając szorstką dłonią jedwabiu. - Delikatne. Może się spodobać naszej pani...

- Wybacz, ale chciałbym przypomnieć, że to wszystko jest zarezerwowane dla naszej klientki w Caelfall.. - szybkie machnięcie topora przerwało dalsze słowa maga. To chyba nie był najlepszy moment na polemikę z barbarzyńcami, którzy nie umieją się zachować. Wykrzywił twarz w grymasie.

- Milcz! Inaczej stracisz głowę, zamiast bagażu. - ryknął. - Pomóżcie chłopakowi z tym wielkim plecakiem. Dziw, że tyle wytrzymał, mając coś takiego na plecach. - skierował słowa do towarzyszy i spojrzał jeszcze na srebrnowłosego. - Jak się zwiesz.. kupcze?

- Nyxliax, panie, a ty?

- Reevos. A teraz ruszaj.



Grafika przedstawia strażnika bagien:
http://czarnystefan.deviantart.com/art/Forest-449762485

niedziela, 25 stycznia 2015

Akt I (cz.III)

PODRÓŻ

 

Słońce wyłoniło się leniwie zza horyzontu i przepędziło z czasem mgłę bagien. Niedługo potem jego promienie oświetliły cały majestat zamczyska na samym środku tych niebezpiecznych terenów. Wokoło nie było nawet jednego żywego ducha, stwory pochowały się do swoich legowisk.

W pomieszczeniu z kołowrotkiem, za którego pomocą można było podnieść grube, żelazne bramy, czekał Gilvert. Obserwował okolicę, aby powiadomić mistrza i jego podopiecznego, że czas wyruszać. Mógł ich dostrzec przez specjalny otwór przy podłodze.

Xalixyn pomimo swojej natury i ponadprzeciętnego umysłu, nie był starcem. Miał lekko ponad trzydzieści pięć ludzkich lat. Jego sylwetkę - szczupłą, jak na maga przystało - opinała jedwabna tunika i spodnie, zaś stopy okolone były w miękkie, skórzane buty o wysokich cholewach. Ubrał się w odcieniach czerni i brązu, bez herbu i żadnych fikuśnych wzorów, ukrywając wszystko, prócz twarzy, pod znoszonym płaszczem z jedwabiu. Nie nosił szat, bo łatwo można je podrzeć podczas podróży, poza tym nie chciał się w nich wyróżniać. Skórzany pas opinający biodra, utrzymywał mieszek ze złotem, kilka specjalnych sakiewek na komponenty, a także tubę ze zwojami. Przy lewym boku przytroczon miał sztylet w razie, gdyby jego magiczne ataki zawiodły.

- Cholera.. - syknął, przecierając palcami zakurzoną, rękojeść w kształcie trzech przeplatających się węży, których otworzone paszcze tworzyły głownię. - Dawno wami nie władałem, pewnie nie zabiłbym teraz nawet jelenia.. widocznie zrobiłem się zbyt uzależniony od magii. - ostatnie słowa wypowiedział szeptem i ostrożnie wyciągnął srebrny oręż koloru jego długich i prostych włosów. Miał nadzieję, że szybko odzyska wprawę we władaniu nim. Uniósł go, aby zobaczyć swe odbicie. Bursztynowe oczy nie okazywały, żadnych emocji, ale w odbiciu tuż za sobą, dostrzegł niedużą sylwetkę, która o mało co nie przewróciła się pod naporem plecaka.

- M- Mistrzu...!

- Spóźniłeś się! - krzyknął mag i z powrotem schował swój sztylet do pochwy, odwracając się w stronę Otilla. Jego plecak wydawał się zbyt ciężki. Widocznie upchnął tam jakieś niepotrzebne rzeczy. Niemożliwe, żeby sucha strawa i bukłaki wody zmagały chłopaka.

- Wybacz mistrzu.. - schylił głowę na znak przeprosin i przyglądał się czubkom swoich butów. Słomiane loki opadły na jego twarz.

- Zdejmij plecak.

- Ale..

- Już!

Drżącymi dłońmi dwunastolatek ściągnął plecak i postawił go przed mistrzem, nic nie mówiąc.

- Otwórz go!

Posłusznie rozwiązał rzemyki i otworzył szeroko.

- Co to ma być?! Co to za łachmany! - widocznie zirytowany Xalixyn wyciągał z plecaka jedwabne szaty oraz suknie, różne kolory zawirowały na wietrze, gdy materiał upadł na bruk zamkowego placu.

- Myślałem... że..

- Myślałeś?! - przerwał mu mag. - To nie zdarza się dość często. - na jego licu pojawił się grymas niezadowolenia. - Myślałeś, że będziemy to ze sobą taszczyć?!

- Ale... to dla Dorite...

- Ty.. ty.. głupcze! Myślałeś, że ona czeka w lesie, tuż za bagnami, że uściska ciebie jak swojego małego i niezdarnego braciszka?! Ona jest daleko stąd! Nie wiadomo, czy kiedykolwiek ją spotkamy, nie możemy zajmować się takimi głupotami! - uniósł rękę i mierzył w policzek swojego ucznia.

- Mistrzu! - krzyknął Givlert, zwracając uwagę mężczyzny i tym samym uratował lico jasnowłosego od uderzenia. - Strażnik bagien zapadł w sen.

- Hm.. - mag opuścił rękę i wtedy doszło do niego, że znowu dał się sprowokować głupiemu chłopakowi. Chyba za bardzo bierze do siebie jego bezmyślne zachowania, ale zamiast bicia go przed podróżą, wpadł na inny pomysł. - Schowaj to i ruszajmy! - rozkazał i odwrócił się na pięcie.

Chwilę potem brama zaczęła się unosić, gdy tylko kołowrotek został wprawiony w ruch. 

Otillo chował kolorowe suknie do plecaka, miał tam też inne rzeczy, które ważyły więcej, a jego najcenniejszym znaleziskiem w pokoju Dorite był starannie oprawiony grimuar. Dziwił się, że nie zabrała go w podróż, ale postara się go poczytać podczas chwili na spoczynek. Miał jeszcze jej pamiętnik i tubę ze zwojami., które ukrył głębiej pod sukniami dziewczyny. 
Powiew wiatru rozwiał jego słomiane loki i przykuł spojrzenie chłopaka na bagna o poranku. W nocy dochodziły różnorakie odgłosy, ale też i ludzkie krzyki.
Kto zapuszczał się na tereny Adriellów, nie wychodził żywy.
On wiedział, że nie był jednym z rodu Adriellów, a gdy tylko oddali się od mistrza - zginie.

Minęło sporo czasu, zanim dla dwójki podróżników zamek wydawał się o połowę mniejszy, niż na początku.

Otillo jeszcze zdołał dostrzec nad bramą potężną sylwetkę Givlerta, która teraz wyglądała jak jego miniaturka. Z pewnością się im przyglądał. 

Gardalh odprowadzał ich wzrokiem.

- Co teraz zrobisz Givlercie? - szept wpadł do jego lekko spiczastego ucha, a on machnął wielką ręką, jakby chciał odgonić muchę.

- Idźcie stąd! - nakazał.

- My już odeszliśmy, dawno temu... - kolejny szept dobiegł z drugiej strony, a przed szkarłatnymi oczami stwora pojawiła się przeźroczysta sylwetka. Mimo eterycznego kształtu, łatwo można było rozpoznać w niej podobiznę szlachcica. - Gdy nie ma tu sygnetu Xalixyna budzimy się do życia, a to temu zawdzięczasz zdjęcie pieczęci  gardalhu.

- Gardalhu? Skąd mnie znacie? - zdziwił się Givlert. Nie był człowiekiem. Stworzony na jego kształt, miał w sobie krew i zwłoki wielu różnych ludzi, którzy w połączeniu z czarną magią stworzyli tego wojownika, jak i lojalnego sługę. Świadczyły o tym widoczne szwy oraz szramy na jego ciele.

- Wiemy jak powstałeś. Wyglądasz jak człowiek, ale masz w sobie także mroczną magię. Niedługo przyjdzie kres Xalixyna, kres ostatniego z Adriellów, twój kres i tego zamku. - zaśmiał się duch. - Nigdy mu nie przebaczymy tego co zrobił, będzie błąkał się po bagnach jak my, stanie się upadły i plugawy jak każden z nas!

Przed Gardalhem, pojawiło się wiele podobnych zjaw, każda różniła się od siebie, inny wiek, płeć, ubiór, ale rysy twarzy były niezwykle podobne. Nie spotyka się chłopów z tak wyrazistymi rysami twarzy, a mimo swej eteryczności ta była najlepiej widoczna.

- Obronisz ten zamek? Obronisz tego plugawca, którego zwiesz mistrzem?

- Milcz! Nie pozwolę ci... - Givlert machnął swoją nienaturalnie długą ręką i rozwiał zjawę, która chwilę potem pojawiła się za nim i zaśmiała gromko.

- On zginie i nic tego nie powstrzyma, zginie niedługo, połączy się ze śmiercią, a ty będziesz czekał przez całą wieczność..

Po ostatnich słowach zjawy zniknęły. Słońce było coraz wyżej i nie mogły zbyt długo przebywać w tym świecie za dnia. Wyjątkiem był tylko ten czas, gdy sygnet Xalixyna opuścił wraz z nim mury zamku.
Wyjątkiem, a także początkiem przepowiedni.

niedziela, 18 stycznia 2015

Akt I (cz.II)

DECYZJA


Otillo przez długą chwilę przypatrywał się szerokim, drewnianym drzwiom, które prowadziły do jadalni. Właśnie tutaj miał się spotkać z Xalixynem na ich wspólnym posiłku. Wydawało mu się, że poznał wszystkie układy bruzd, gdy starał się zebrać w sobie odwagę. Odetchnął głęboko i uniósł drżącą dłoń, zaciskając ją w pięść.

Kilka szybkich, niepewnych uderzeń, wyznaczyło rytm pukania.

Głos zza drzwi niecierpliwym tonem nakazał wejść.

Wielka jadalnia znajdowała się w zachodnim skrzydle zamczyska, było tylko jedno takie pomieszczenie. Po zobaczeniu długiego, prostokątnego, hebanowego stołu oraz wielu krzeseł z wysokimi oparciami, które rzucały się na pierwszy plan, uwagę przyciągał szereg okien: wąskich, długich, zakończonych łagodnym łukiem, umieszczonych w niewielkich odstępach od siebie - odsłaniały całą panoramę okolicy.

Bagna.

W ten krajobraz wpatrywał się zamyślony mag, lecz gdy tylko usłyszał skrzyp nienaoliwionych zawiasów, od razu przeniósł spojrzenie na chłopaka. Mrugnął oczyma, przyglądając się chudej i niskiej sylwetce.

Jego słomiane, kręcone włosy zatańczyły przez moment w powietrzu, gdy przekręcił głową, przygotowując się do szybkiego opuszczenia jadalni. Jednak w ostatniej chwili powstrzymał w sobie tę żądzę i zrobił kilka kroków w przód. Chwilę później stał przed swoim mistrzem i ukłonił się, tak jak wymagał tego pan od swojego sługi.

- J-jestem, mistrzu... - powiedział z lekkim zająknięciem. Zawsze bał się opiekuna, a przede wszystkim, gdy ten wymierzał mu karę. Perspektywa powrotu do zimnej i ciemnej izolatki pod nadzorem Givlerta nie wydawała się najmilszą. Zapamiętał, że nie można wchodzić do jego komnaty bez pozwolenia.

- Usiądź.

Chłopak przekręcił się na pięcie w bok i ruszył w stronę drugiego końca stołu, który znajdował się co najmniej kilka metrów dalej.

- Stój. - zatrzymał go mistrz.

- T-tak?- zapytał lekko zdezorientowany chłopak.

- Usiądź na krześle obok, jest coś o czym musimy pomówić..

Słowa te sprawiły, że uczeń lekko zadrżał, a jego powieki otworzyły się szerzej.

Mając coś na sumieniu człek myśli, iż wszystko - a przynajmniej znacząca większość - jest związana właśnie z tym. Dziecko, które coś przeskrobało musiało przeżywać jeszcze większą obawę, szczególnie, że młodzian do jadalni bywał zapraszany jedynie w ważnych sprawach i rzadko kiedy miał okazję zjeść naprawdę dobry i ciepły posiłek.

Tylko wytrwałość Otilla pomogła mu w momencie, gdy wgramolił się na dość niewygodne i duże krzesło obite purpurowym, miękkim materiałem. Nauczony do pewnego stopnia uległości, nie zamierzał się tak łatwo poddawać, czas na płacz przyjdzie później, zgrzyt zębów zdusił jego krzyk strachu, który chciałby się wyrwać z piersi. Musiał być silny, powtarzał w myślach. Dłonie położył na stole i splótł ze sobą palce, oczekując w milczeniu dalszych słów swojego mentora.

Mag uniósł lekko kąciki ust.

Obserwacja dwunastolatka była niezwykle zabawna, zwłaszcza w momentach, gdy toczył wewnętrzną walkę. Od razu widać było po nim, że miał coś na sumieniu, a to znaczyło tylko jedno:  widział wczorajszej nocy rytuał - albo jego część.

Dzieci od chwili nauczenia się mowy i konstruowania prostych zdań, mówią, co im ślina na język przyniesie, całą prawdę oraz wszystko, co widziały - co czasami niesie za sobą więcej szkód, niż korzyści. Nieco starsze zaczynają kłamać w obawie przed karą, która wiązała się z bólem, a przecież każde dziecko boi się bólu fizycznego. Dorastając, kłamstwo staje się codziennością i jest wiele powodów, dlaczego tak właśnie postępują.

Powodem kłamstw Otilla stał się fakt, że z upływem lat poznał gniew oraz srogość Xalixyna - właśnie to spowodowało, że mało kto był w stanie przeciwstawić się jego przytłaczającej woli.

Jeszcze przez chwilę mag przyglądał się licu chłopaka, zastanawiając się, co się kryje za tymi przestraszonymi, niebieskimi oczami.

- Jutro.. gdy tylko świt rozwieje mgłę bagien, opuszczamy zamek. - oznajmił.

Wyraźne zdziwienie wymalowało się na twarzy Otilla, gdy tylko dotarły do niego słowa, których w ogóle się nie spodziewał. Myślał o karze jaką będzie musiał znieść, a nie o tym, że muszą opuścić zamczysko.

- Opuścić zamek. Ale... dlaczego?! Dlaczego ja też mam iść?! - powiedział już głośniejszym tonem, zapominając na chwilę o swoich wcześniejszych obawach.

- Ponieważ miejsce sługi jest przy jego panu, zresztą może czegoś się nauczysz, jeżeli wykazujesz takie zainteresowanie.. magią. - wyraźnie zaakcentował ostatnie słowo. - Chyba, że wolisz zostać z Givlertem...

Chłopak wzdrygnął się na samą myśl o tym przerażającym stworzeniu, o którym wspomniał jego mistrz. Chciał coś odpowiedzieć, ale ten zamiar przerwał przeciągły skrzyp towarzyszący otwieraniu drzwi.

W nich stanęło stworzenie, o którym była mowa.

Givlert wyglądał prawie jak człowiek - w pewnym sensie. Budowa jego ciała przypominała człowieczą, jednak był od niego potężniejszy. Mimo, że ciągle chodził przygarbiony, mierzył ponad dwa metry. Przemierzał korytarze boso, w podartych płóciennych spodniach. Pozbawiony owłosienia na ciemnoszarej skórze, którą szpeciły szwy i blizny, patrzył swoimi szkarłatnymi, błyszczącymi ślepiami na mistrza i jego ucznia siedzących przy stole. W nienaturalnie długich, wielkich ramionach trzymał srebrną tacę z jadłem.

- Mistrzu, przyniosłem posiłek. - skrzeczący głos rozszedł się po jadalni.

Skinięcie głowy maga świadczyło o zgodzie, żeby istota przekroczyła próg pomieszczenia.

W przeciwieństwie do Otilla, Givlert był niezwykle lojalnym i uniżonym sługą. Zajmował się sprawami jadła i nigdy nie sprzeciwił się Xalixynowi. Mimo jego dziwacznego wyglądu i charakterystycznego, dużego garbu, był wyśmienitym kucharzem. Jak tylko postawił jadło w półmiskach i gliniany dzban na stole, opuścił pomieszczenie.

- Masz resztę dnia na przygotowanie rzeczy, który będziesz dźwigać. Weź tylko te najpotrzebniejsze, strawę i wodę da ci Givlert. - rzekł Xalixyn, powoli i starannie krojąc upieczone mięsiwo, które pachniało niezwykle zachęcająco. Robił to z gracją obcą przeciętnemu człekowi, widocznie już dawno obył się ze sztućcami.

Nim zdążył pokroić, usłyszał mlaskanie.

Szczupłe lico, o wklęsłych wręcz policzkach, jasnowłosego chłopaka zostało zapchane w całości mięsem, które złapał w ręce i zaczął gryźć. Widocznie nie jadł czegoś tak dobrego od bardzo dawna. Puścił jedynie przepraszające spojrzenie w stronę mistrza i przełknął dość spory - jak na niego - kęs.

- Nie wiedziałem, że ktoś był na polowaniu... - odpowiedział i popił wodą..

- Givlert się wszystkim zajął, zna te bagna dość dobrze.

- Aha. - Otillo kiwnął głową. - Chciałbym pożegnać się z Dorite... przed odejściem.

- Dorite? - mag uniósł brew w zdziwieniu i spojrzał na mały kawałek pieczeni nabity na jego widelec, który po chwili zniknął w jego ustach. Smak rozszedł się po podniebieniu, a delikatne ciepło po chwili nawiedziło jego przełyk.

- Tak, ale nie widziałem jej od kilku dni. - chłopak posmutniał, gdy wspominał starszą od niego dziewczynę.

Była mu niezwykle bliska. Przed pojawieniem się nowego ucznia, w zamczysku zajmowała się przede wszystkim sprzątaniem. Pierwsza uczennica, która została zaraz potem adeptką magii u Xalixyna, zaś Otillo zajął jej poprzednie stanowisko. Sprzątał i w przerwach podglądał jak dziewczyna rozwija swój talent, a gdy go przyłapała, zawsze posyłała mu wesoły uśmiech. Miłe usposobienie, szczerość i dobroć, to cechy dawno zapomniane przez wielu, lecz cechy najlepiej opisujące jestestwo Dorite.

- Dorite wyruszyła kilka dni temu, aby wykonać powierzone jej zadanie. Możliwe, że spotkamy ją podczas naszej podróży. 

- Nie mogę się doczekać! - dwunastolatek niezwykle ożywił się na wiadomość o jej potencjalnym spotkaniu i wytarł wierzchem dłoni tłuszcz, jaki osadził się na jego wargach. - Ale gdzie wyruszamy?

- Z pełnym żołądkiem niezwykle się spoufalasz! - warknął jego mistrz, lecz po chwili postanowił wybaczyć mu to przewinienie, wiadomość o celu podróży wystarczająco go dobije. - Wyruszamy do Caelfall.

Chłopak zamarł w bezruchu.

Zszokowany patrzył przed siebie i nie dowierzał, że ma powrócić do piekła, z którego wydostał się kilka lat temu. Późniejsze słowa maga już do niego nie docierały, jakby uciekł do innego świata...